Not really familiar with polish? Try >> ENGLISH VERSION << of this site :)

Nowe fragmenty 2 razy w tygodniu

Tych, którzy nie lubią się rozdrabniać, zapraszam na strony zawierające wszystko, co zamieściłem do tej pory (nie liczac biegunek werbalnych). Aktualizacja średnio co tydzień.

czwartek, 8 grudnia 2011

Interwał III (XXXII)

Mikel wszedł do strażnicy, ważąc każdy krok. Czuł się tak, jak gdyby zaraz miał zemdleć, wszystko dochodziło do niego z lekkim opóźnieniem. Skierował się prosto do wyjścia, chciał się tylko dostać do ambulatorium. Po tym nie musiałby się już niczym przejmować i spokojnie straciłby przytomność. Drogę zagrodził mu jednak długowłosy strażnik.
- Zbieracze muszą przejść kwarantannę. Nie wiadomo co za sobą przywlokłeś - poprawił okulary.
- Co? - Łowca zaczynał się denerwować. Zmuszali go do wysiłku umysłowego, na który zwyczajnie nie miał siły
- Nie wpuszczę cię do domu. Musisz...
- Trzeba było nie wypuszczać Ino samej, kutasie. Puściłeś ją bez ochrony i bekniesz za to. Mam ochotę dać ci  w pysk, bo wiem, że to ty odpowiadasz dzisiaj za warty. I, do kurwy nędzy, zrobiłbym to od razu jak cię zobaczyłem, ale naprawianie twoich błędów kosztowało mnie sporo wysiłku - powiedział to spokojnie, powoli, niemal cedząc przez zęby każdy wyraz - ale daj mi tylko kolejny powód, to przyrzekam, znajdę siły żeby jeszcze ci wybić zęby.
- Nie ośmieliłbyś się, szczurze... - stracił rezon
- Z drogi - mruknął sucho Mikel, i zrobił krok do przodu. Strażnik cofnął się. Zapach krwi i brudnej sierści uderzył go i zemdlił, a sam łowca wydał mu się w jakiś sposób przerażający. Poszarpane ubrania ubabrane tak jak twarz lekko już zakrzepłą krwią, pusty wzrok i niepokojąco spokojny ton głosu kazały mu się wycofać. Ten widok, omijający wzrok i mózg, działał bezpośrednio na instynkt krzycząc bezdźwięcznie "uciekaj". Otworzył Mikelowi zakratowane drzwi i usunął się z drogi. Kiedy tylko zniknął z pola widzenia, podszedł do krzesła i usiadł na nim ciężko.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Interwał III (XXXI)

          Zeszli ze skarpy. Strażnicy, mimo że zajęci obserwowaniem Karawany, z daleka wychwycili ruch i unieśli karabiny, do których przymocowane były latarki. Dwa snopy światła, po jednym dla Mileka i Nikolaia, przypominały że ze zdumiewającą łatwością fotony mogą się zamienić w ołów. Ochroniarze Nomadów również podnieśli broń, ale skierowali ją w stronę strażników Krypty, powodując dezorientację ludzi ze schronu. Wiedzieli kto się zbliżał po samym sposobie stawiania kroków i posturze. Sytuacja kwaśniała i gęstniała nieprzyjemnie, ale David od razu jednak położył rękę na ramieniu jednego z ochroniarzy i szepnął mu coś do ucha. Nomadzi opuścili broń.
          Kiedy światło latarek wbiło się we wracających z pola baterii słonecznych, Nikolai zgubił krok, oślepiony nagle. Podniósł ręce do góry i szedł tak kilkadziesiąt metrów. Mikel miał to wszystko w dupie, mimo tego, że pilnujący mieli pełnię praw do podziurawienia go jak sito. Dopiero kilkanaście metrów przed wejściem do Krypty jeden ze strażników opuścił broń, mówiąc coś niewyraźnie do swojego kompana. Ten trzymał ją jeszcze chwilę gotową do wystrzału, ale w końcu zabezpieczył i powiesił na ramieniu. Dopiero wtedy Nikolai opuścił ręce i z postury "jestem absolutnie nieszkodliwy" wrócił do swojej naturalnej, którą przybiera człowiek z nożem po odwróceniu się swojej ofiary. Odprowadził Mikela aż do wrót Krypty, oddając mu przed nią plecak.
- To ty ją..? - strażnik po chwili ciszy wydukał
- On. Chyba widać - Nikolai odpowiedział za Łowcę, pomagając mu założyć bagaż na plecy. Mężczyzna spojrzał na nich i skinął głową.
- Możecie wejść - Życiem Szczura jest jego plecak. Jest to jego dobytek, nagroda, wyżywienie, woda, jego znaleziska i miejsce w niezbyt przychylnym społeczeństwie. Nigdy się z nim nie rozstaje, ryzykuje życie aby go donieść do Schronu. Powierzenie go komuś innemu, chociażby na chwilę, jest wśród Łowców równoznaczne z powierzeniem życia, ostatecznym zaufaniem. I akurat ten strażnik zdawał sobie z tego sprawę.
- Nie, zostanę z resztą karawany. Poradzi sobie - Nikolai uśmiechnął się i szturchnął Mikela. Mimo że nie zrobił tego mocno, chłopak skulił się nieznacznie.
- My... nie mogliśmy, ja... musieliśmy zostać - wyrzucił z siebie drugi strażnik
          Mikel spojrzał na niego i położył mu rękę na ramieniu. Skinął głową w geście zrozumienia i wszedł do schronu, zostawiając na mundurze krwawe odbicie swojej dłoni.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Interwał III (XXX)

13000. Let's keep it that way :)

//////

          Strażnicy puścili Samuela trzymającego Ino po chwili wahania, co powinni zrobić. Najbardziej rzucał się Adrian, strażnik który puścił ją samą na powierzchnię i najwidoczniej nie czuł się z tym dobrze. Przepełniała go wina, którą rozładowywał agresją. Nomadzi musieli zostać z resztą Karawany i  cierpliwie czekać na pozwolenie wejścia. Zabawne, że ścisłe trzymanie się procedur przychodzi zwykle po spierdoleniu sprawy, które wyszło na jaw.
          Pośpieszne kroki odbijały się echem od ścian korytarzy piętra zero, niemal całkowicie pozbawionego kolorów i śladów, że ktoś żyje kilkanaście metrów niżej. Były dwie drogi zejścia w dół, ale w tej chwili tylko jedna sprawna - klatka schodowa. Już zbliżając się do niej można było odczuć życie - odgłosy rozmów, sporadyczne krzyki dzieci i zapach przygotowanego jedzenia. Sam przyśpieszył kroku, schodząc jeszcze poziom niżej. Tam znajdował się bowiem szpital, a kolory które mijał jeszcze chwilę temu zaczęły przypominać biel poziomu zero. Aseptycznie, martwo, naukowo. Mijał ludzi, którzy widząc że niesie ranną osobę, bez słowa schodzili mu z drogi. Jedna osoba zawahała się w pół kroku, zawróciła i pobiegła do skrzydła szpitalnego. Kiedy Samuel tam w końcu dotarł, przed wejściem czekał lekarz, stojąc ze splecionymi na piersi rękoma i opierając się o ścianę. Spojrzał na Ino
- Żyje - oderwał się od ściany i nogą otworzył sobie drzwi, skinięciem głowy zapraszając chłopaka wewnątrz. Poprowadził go krótkim korytarzem do pokoju zabiegowego - wreszcie coś ciekawszego. Jedyne z czym ludzie do mnie przychodzą w większości wypadków to skaleczenia, rozwolnienie po pieczarkach albo wasze tałatajstwo po naboje do aplikatora. Zaczynam rozumieć dlaczego teoretycznie zdrowy psychicznie człowiek zostaje Szczurem. Pomijając to, że jest debilem - Spojrzał wymownie na Samuela
- Zajmij się nią, łapiduchu - Zwykle przepychanki słowne z ojcem przyjmował z rozbawieniem, ale tym razem miał na głowie coś innego. Położył ją delikatnie na stole operacyjnym - Straciła przytomność jakieś dziesięć minut temu
- Złamana ręka, sporo krwawiących otarć, rozbita potylica, pewnie lekki wstrząs mózgu. Aż mi się przypominają stare dobre czasy kiedy coś się działo. Zaraz się obudzi - zaczął krzątać się przy Ino, a po rozwinięciu dwóch opatrunków zdecydował, że to bez sensu. Osoba, która je założyła najwidoczniej wiedziała, co robi. Zajął się za to raną głowy, którą trzeba było zszyć
- Skąd wiesz? - Lekarz, trzymając strzykawkę ze znieczuleniem, odwrócił się w stronę Samuela patrząc na niego jak na idiotę i bez słowa nacisnął palcem wskazującym paskudnego siniaka, którego Ino miała ramieniu. Efektem tego było to, że dziewczyna cicho jęknęła. Znieczulił ją i sprawie zszył - No. To teraz trzeba się zająć ręką...


...


czwartek, 24 listopada 2011

Interwał III (XXIX)

Mikel w odpowiedzi obdarzył go uśmiechem, który zwykle towarzyszy sekundom przed zrobieniem czegoś okropnego innemu człowiekowi przez człowieka zmagającego się z głosami w głowie. Z powodzeniem można by było go określić jako "powodujący kwaśnienie mleka". Nie odezwał się ani słowem, tylko w mechanicznym odruchu sięgnął po kolejnego papierosa. Wsadził go do ust wykrzywionych w tym przedziwnym, obłąkanym grymasie, odpalił i zaciągnął się tak głęboko, jak tylko jego płuca na to pozwalały. Gdy wypuścił dym, po prostu się uśmiechał. Nikolai, mniej lub bardziej świadomie, wkroczył na tematy powodujące u Mikela lekkie mdłości, problemy z wydaniem z siebie dźwięków i przypominające, dlaczego jest uzależniony od nikotyny. Nic przyjemnego, tym bardziej dla faceta który nie jest w stanie w pełni uporać się z czymś, co powinno się nazywać przeszłością. A zamiast tego jest tak teraźniejsze, jak ból rozoranej pazurami ręki i zmęczenie na granicy wytrzymałości. Tak psychicznej, jak fizycznej.
- Jak na to wpadłeś? - Schronił się za murem cynicznej złośliwości. Najprostsze rozwiązania bywają najskuteczniejsze. I najmniej bolesne.
- Ah, zgadywałem. To ile byliście ze sobą? -  kolejna kulka lodu w żołądku do kolekcji. Mikel już przed tym pytaniem miał ściśnięte gardło.
- Trochę - zaciągnął się ponownie. Wcale mu to nie pomagało, ale palił dalej. Przynajmniej robił COŚ.
- Rozumiem. W porządku? - Nikolai miał dosyć poruszania się po grząskim gruncie. Postanowił dać za wygraną i przypadkiem nie znaleźć się w punkcie, w którym możliwe jest tylko utonąć w bagnie. Pytanie, które zadał było uniwersalnym pytaniem kumpla, który widzi, że coś jest definitywnie nie tak. Mikel milczał dłuższą chwilę, jedną ręką dostarczając do ust papierosa, a drugą podtrzymując głowę.
- Nie - Zaciągnął się ostatni razi i rzucił niedopałek w ciemność. Po kilkunastu metrach rozprysnął się w maleńkim gejzerze żaru - Nie jest ani trochę w porządku

poniedziałek, 21 listopada 2011

Interwał III (XXVIII)

Wyciągnął rękę i podziwiał chwilę efekt swojej pracy. Krew zaczęła już lekko przebijać przez opatrunek, ale nic lepszego w tej chwili nie wymyśli. Mikel już dłuższą chwilę temu zdecydował się zahaczyć o ambulatorium, ale nie bardzo chciał ryzykować ponowne spotkanie z Ino. Głębokie rany mają tendencję do paskudzenia się i ponownego otwierania, nie mówiąc już o urazach psychicznych. Dochodził jednak do wniosków że chyba będzie musiał w ten czy inny sposób zaryzykować swoim zdrowiem. Z lekkim rozbawieniem zauważył, że oszołomienie po wylaniu spirytusu na otwartą ranę można porównać do oszołomienia wynikającego z dostarczenia go do ust.
- Skończyłeś już? - Mikel usłyszał głos Nikolaia rzucającego świeżo zdjętą skórę wnętrzem na piach. Podeptał ją trochę, by pył dokładnie przykleił się do lepkich pozostałości tłuszczu i tkanki - jeśli tak to pomóż mi wypieprzyć truchło. Nie chcielibyśmy żeby ściągnęło ścierwojadów do kolektorów. Jest wystarczająco niebezpiecznie i bez tego - złapał psiego trupa z nogę i zaczął go ciągnąć w kierunku skarpy. Mikel podszedł nieśpiesznie i zdrową ręką złapał drugą nogę zwierzęcia, starając się pomóc. Ścierwo ważyło dobre czterdzieści kilka kilogramów. Wspólnymi siłami przerzucili je przez murek i stanęli nad całkiem stromym, kamienistym zboczem. Z tej strony nie dałoby się wleźć - pomyślał Mikel. Podnieśli trupa za łapy i, powodując stęknięcie bólu chłopaka, rzucili je najdalej jak potrafili. Przeleciało kilkanaście metrów w powietrzu i odbiło się od gruzowiska, koziołkując na sam dół. W pewnym momencie zniknęło w ciemności, co było satysfakcjonującą oznaką wystarczającej odległości. Nawet jeśli coś (a na pewno co się znajdzie) sprawi że do świtu wszystko co miękkie zniknie, nie wejdzie na górę - No dobra. Mam rozumieć, że nie jesteście już razem? - Nikolai wbił wzrok w Mikela. A ten poczuł się tak, jak gdyby nie tylko wzrok.

piątek, 4 listopada 2011

Interwał III (XXVII)


- W porządku. Dużo przeżyła na raz, ale powinno wszystko być dobrze. Kilka potłuczeń, obtarć, chyba złamana ręka. Największym problemem jest głowa, nadal trochę krwawi. No i...- Nomadka pogłaskała dziewczynę delikatnie po policzku
- Co? – Mikel zesztywniał, a w jego oczach wychwycić można było strach, który nagle powrócił
- Zemdlała. Nie wiem czy to uraz głowy czy nadmiar wszystkiego. Powinna się znaleźć w ambulatorium – Spojrzała na niego znacząco. Chłopak podszedł ostrożnie ważąc kroki, przykucnął i, wycierając wcześniej rękę, zdjął łzy spod oczu Ino. Zrobił to z delikatnością, jakiej nie można było się spodziewać po poprzednim zachowaniu. Opierając się kolanem o ziemię wsunął dłonie rozdzielając dziewczyny i wziął Ino na ręce. Kiedy wstał, poczuł jak ciężar otwiera ledwo co zasklepione rany. Chciał ją donieść do schronu, ale zdał sobie sprawę że nie da rady. Każdy krok był trudny, a nogi uginały się od wysiłku. W połowie drogi między Nomadką a Samuelem zachwiał się, ale odzyskał równowagę. Kilka metrów później stanął przed swoim przyjacielem, który od samego początku przewiercał mu wzrokiem czaszkę na wylot. 
- Zaniesiesz ją do skrzydła szpitalnego? – Pytanie brzmiało jak twierdzenie, było suche i… przepełnione zaufaniem. Widać było, że trzyma się na nogach tylko siłą woli
- A co z tobą?  - Sam przekrzywił lekko głowę na bok, zwracając uwagę na rękę przyjaciela
- Dam sobie radę – uciął tonem, jaki przybrał chwilę przed wcześniejszym wybuchem
- Ale…
- Kurwa, Sam, proszę – jego głos był ostry jak nóż, a jednocześnie drżał z emocji, które najwidoczniej dusił w środku. W momencie, kiedy Samuel zauważył łzy, odwrócił wzrok i wziął ciężar Ino na siebie.
- Rozumiem że idziesz z nami? - poczuł wilgoć krwi, którą zostawił Mikel na dziewczynie  
- Nie, jeszcze chwilę tu zostanę. Idźcie już, dam sobie radę - odpalił kolejnego papierosa i spróbował się uśmiechnąć. Wychodziło mu to podobnie jak stanie, dlatego usiadł na najbliższym głazie. Wszyscy obecni zrozumieli przekaz i zaczęli się zbierać do Krypty, eskortując ranną dziewczynę. Cierpliwie czekał aż grupa wymknie się z zasięgu widzenia, czując coraz bardziej doskwierającą ranę na ręce. Spokojnie, powoli dopalał papierosa głęboko pogrążony w bagnie myśli. Nie to że miał czas, po prostu chciał odwlec nieprzyjemne chwile na tyle, by je po prostu zaakceptować. Kiedy stwierdził już, że za dużo ostatnio używa głowy i przez to tylko sobie krzywdę robi, usłyszał hałas od strony, którą zeszli "opiekunowie" Ino. Kiedy Mikel podniósł wzrok, zauważył lecący w jego stronę plecak, który zarył w piach i zatrzymał się kilkadziesiąt centymetrów przed jego stopami.
- Myślę że ci się przyda. A teraz się ogarnij - Nikolai uśmiechnął się i oparł o kolektor. O nich się nie martw, strażnicy przy wejściu mnie zmienili zaraz jak nas zauważyli - Podszedł do truchła wyciągając nóż i zaczął robić pierwsze cięcia do zdjęcia futra. Karawanie może się przydać absolutnie wszystko, a już na pewno kawał włochatej skóry. Tej nocy było wyjątkowo ciepło, co nie zmieniało faktu, że można było widzieć swój oddech.
- No to teraz naprawdę dałeś mi powód do stresów - Chłopak sięgnął do plecaka wyciągając wodę, bandaże i pudełko z aplikatorem Syropku. Rozebrał się do koszulki żałując tego już w trakcie zdejmowania kurtki. Chłód był wybitnie nieprzyjemny i sprawił, że na rękach Mikela momentalnie pojawiła się gęsia skórka. Wyciągnął lewą rękę w bok i przemył ją wodą, oczyszczając wstępnie z kurzu i większości krwi. Następnym krokiem było wyrwanie zębami korka małej buteleczki środka odkażającego. Mikel przez chwilę wahał się w jaki sposób go użyć - wewnętrznie czy zewnętrznie, ale ostatecznie zdecydował się drżącą ręką wylać go na ranę, zostawiając mniej więcej jego trzecią część. Ból był tak nieznośny, że krzyknął. Rana wyglądała paskudnie, chociaż nie była głęboka. Pies zdarł mu kawał skóry szerokości jakiegoś centymetra. Blizna będzie paskudna, trzeba to jakoś obwiązać bandażem. Ale najpierw...
Chłopak wbił ampułkę do aplikatora, wylał pozostałą część spirytusu na igłę by jakkolwiek ją odkazić i wbił ją w otwartą ranę - O ja pierdolę - Ból go oszołomił do tego stopnia, że ciężko mu było oddychać. Położył opatrunek na ranie i obwiązał wszystko bandażem. Nie za mocno, nie słabo. W sam raz, tak jak go uczyli.

czwartek, 13 października 2011

Interwał III (XXVI)


Samuel oparł się o głaz i splótł ręce na piersiach.  Ze spokojem człowieka wiedzącego co się zaraz wydarzy obserwował swojego przyjaciela chodzącego w kółko z trupim wyrazem uwalonej psią krwią twarzy, co chwilę zerkając na Ino. Widział, co się dzieje w głowie jego przyjaciela. Zamknął oczy i pozwolił wrócić obrazom Mikela snującego się bez celu po korytarzach schronu, zataczającego się od nadmiaru promili we krwi od alkoholu którego cholera wie skąd i od kogo wytrzasnął. Wiecznie posiniaczonego od upadków związanych z personalnymi zaburzeniami grawitacji. Włóczącego się z Karawanami byle tylko wyleźć, ruszyć się, robić cokolwiek. Z Mikelem wtedy było zawsze ekstremalnie – albo nie trzeźwiał przez kilka dni z rzędu, albo pracował bez przerwy dzień i noc. Nierzadko jednocześnie. Trwało to miesiąc i zakończyło się potężnym ciosem w zęby sprezentowanym przez Samuela, podczas regularnej bójki którą wywołało jedno nieprzyjemne słowo za wiele. Kłótnia, którą wywołał musiała się tak skończyć, tym bardziej że z własnej woli (i mimo ostrzeżeń od Mikela) wjechał w sferę najbardziej dla niego bolesną. I, mimo że chodziło o powód staczania się tego drania, nie pozwolił o niej złego słowa powiedzieć.  Następnego dnia przyszedł przeprosić. W Mikelu coś pękło, rozrywając go do końca, ale jednocześnie pozwalając w dalszej perspektywie na powolne gojenie się ran. Schlali się obaj tak, że rzygali cały następny dzień. I zdecydowali się na zmiany, których obaj chcieli. Tak naprawdę był jedynym, który był Mikelu kiedy on tego naprawdę potrzebował. Nie dałby rady sam z tego gówna wyjść. Pieprzony idiota, przecież widzisz w tym jakiś sens? – Samuel usłyszał czyjś głos wewnątrz własnej czaszki. Zaskoczony otworzył oczy i rozejrzał się wokół. Oczy Nikolaia były w niego wbite i widocznie oczekujące odpowiedzi.
- Co?
- Wiesz, o co tutaj chodzi?
Samuel przytaknął i odwrócił głowę w stronę Mikela – Poczekaj, wyjaśnię ci później. Albo sam zobaczysz, jeśli będziesz miał wystarczająco dużo cierpliwości – Podrapał się po potylicy. Poczuł pył i brud wdzierające się pod jego paznokcie i obrzydzenie wynikające z tego nieprzyjemnego faktu.
- Co z nią? – odezwał się Mikel po dłuższej przerwie i kolejnym wypalonym papierosie. Podszedł bliżej siedzących dziewczyn i przyjrzał się opatrunkom założonym Ino przez Nomadkę. Rozpaczliwie szukał jej imienia w pamięci. Nie znalazł.

czwartek, 15 września 2011

Interwał III (XXV)


Mniej więcej w połowie papierosa pojawił się Samuel. Biegł niemal sprintem, a kilka metrów od siedzących Mikela i Ino zwolnił, przechodząc do truchtu i w końcu marszu. Kawałek za nim był Niko i Nina, Nomadka dzierżąca kuszę. Wszyscy byli zdezorientowani sytuacją, jaka ich powitała. W szczególności Samuel, który przeklął niesłyszalnie. Jako jedyny zdawał sobie sprawę, co to wszystko znaczy dla jego przyjaciela. Nikolai podszedł do leżącego truchła i trącił je czubkiem buta. Krew z rozdartego gardła już prawie nie ciekła. Z rozwartego pyska pokrytego pianą mieszaniny posoki i śliny wywalony był długi, czarny jęzor; widoczne oko psa było szeroko rozwarte i wyrażało tak zaskoczenie, jak i ból. Jego głowa topiła się na parę centymetrów w krwawym błocie. Pokiwał głową z uznaniem i w końcu zwrócił uwagę na Mikela, który wystrzelił palcami niedopałek papierosa w ciemność. Od razu wychwycił nienaturalne unikanie ruchu lewej ręki chłopaka, ale zdecydowany był się w to, przynajmniej na razie, nie mieszać. Nina za to zajęła się ranną Ino, wyczarowując znikąd zestaw bandaży, opatrunków, a nawet środki dezynfekujące. Delikatnie przemyła jej głowę, a później poocierane dłonie.
- Chciałabym... - podczas bandażowania Ino uniosła głowę i wbiła wzrok w Mikela. Uśmiechała się lekko.
- Nie. - przerwał sucho sprawiając, że nawet kropka była słyszalna. Widać po nim było, że nie chce kontynuować „rozmowy”.
- Ale... - uśmiech wyparował, oddając pole zagubieniu.
- Ani słowa więcej – stwierdził delikatnie, ale wyraźnie akcentując każde słowo. Zrobił to z delikatnym uśmiechem człowieka, który założył maskę.
- Mikel, ja... - spróbowała dotknąć Mikela, ale ten natychmiast odsunął się poza jej zasięg.
- Ani słowa! - krzyknął z wściekłością. Zaskoczona wybuchem Nina upuściła bandaż, ale zdołała go złapać przed upadkiem na ziemię. Mikel zerwał się gwałtownie z ziemi i zrobił krok do przodu. Za szybko. Zachwiał się i będąc bliskim omdlenia, pochylił się, podpierając rękami o uda. Widząc co się dzieje z jego przyjacielem, Samuel położył mu dłoń na ramieniu, próbując go podtrzymać, ale Mikel natychmiast ją strącił – Ani słowa... - szepnął wystarczająco głośno, by każdy usłyszał. Mroczki przed oczami przeszły i odzyskał równowagę, stając pewniej na nogach. Dalsze zakładanie opatrunków odbyło się w całkowitej ciszy, kiedy to Mikel kilka metrów dalej łaził w kółko nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca
-Dziękuję – szepnęła do Nomadki i rozpłakała się.

środa, 31 sierpnia 2011

Interwał III (XXIV)

Przewrócił się na brzuch i, z niemałym trudem, podniósł się z ziemi będąc cały uwalony w drobnym, jasnym pyle pustkowi. Czuł krew powoli ściekającą w dół po jego ręce, wsiąkającą w ubrania przyklejające się nieprzyjemnie do ciała. Coś takiego czuł całkiem niedawno, z tym, że wtedy chodziło o najzwyklejszy pot w dużych ilościach. Zataczając się i ważąc każdy krok by nie stracić równowagi i zaryć twarzą w piach, podszedł do Ino i przykucnął. Teraz musiał skupić się na swoim strachu, który był co najmniej specyficzny i uprzedmiotowiony. Nie bał się zakażenia, mimo otwartej rany którą musiał zdezynfekować jak najszybciej. Nie bał się fizycznego bólu który został mu zadany, który czuł i który nastąpi, kiedy wbije igłę w rozerwany kawałek żywego ciała by wstrzyknąć dawkę surowicy, najmniej przyjemnie jak to tylko możliwe. Upadł lekko na kolana, wbijając się nimi w rozkopany piasek. Ino siedziała nieruchomo, półprzytomnie patrząc w nieokreślony punkt w oddali.

-Myślałem że to ja jestem głupi… - Słowa, które miały być ostre i karcące, pełne złości i zawodu, wypowiedziane wcale tak nie brzmiały. Ściśnięte gardło pozbawiło ich wyrazu goryczy, został tylko łagodny smutek człowieka, któremu… zależy. Mikel słysząc różnicę między tym co chciał, a tym co wyszło, nie był w stanie rozpoznać swojego głosu. Zdrową dłonią delikatnie zgarnął włosy z czoła dziewczyny, głaszcząc ją po policzku. Wyrwana z odrętwienia wbiła wzrok w Mikela, a jej oczy zaszły łzami.

-Mikel… - Chwyciła go za kark przyciągając do siebie, tuląc się do niego najmocniej, jak potrafiła. Chłopak poczuł ból, jednak wyparował on jak kałuża za dnia. Zraniona, lewa ręka dawała o sobie jednak znać tak dotkliwie, że wolał jej nie podnosić. Obiął ją więc tylko prawą, czując tak rzadki ostatnimi czasy spokój.

-…- chciał kontynuować, ale głos utkwił mu w krtani niczym bryła lodu. Zadrżał mimowolnie, czując jej ciepły, szybki oddech na szyi, słodką obecność jej ciała. Czuł jej zapach, do którego tęsknił przez długi czas. Przeszły go ciarki, gdy jej usta zaczęły szukać jego, a ucho poczuło to, co chwilę ledwo temu kark. W momencie, gdy ich wargi się lekko tylko musnęły, Mikel cofnął głowę i delikatnie wyplątał się z uścisku Ino. Usiadł z ciężkim sapnięciem , przykurczając nogi i wygrzebując nerwowo z kieszeni kurtki papierosa. Opanowując niemal malaryczne drżenie rąk, odpalił go i zaciągnął się.



poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Interwał III (XXIII)

Na ten moment wydało mu się to bardzo, ale to bardzo odległe. To, co miał przed sobą, było blisko. Samuel w najlepszym wypadku dopiero kuśtykał w jego stronę. Myśl, która zagościła w jego umyśle na ułamek sekundy, utopiła się w morzu przyjemnej pustki, jakiej doświadcza się podczas stanu zagrożenia. Teraz, w tym momencie był sam i mógł liczyć tylko na siebie. Dlaczego ja to dla niej robię? - spytał sam siebie, znając odpowiedź.
-Jesteś idiotą, Mikel – powiedział sam do siebie niesłyszalnie, poruszając tylko ustami. Za to swój głos, który słyszał wewnątrz własnej czaszki był głośny, wyraźny i nadzwyczaj pewny tego, co chce wyrazić. Zaczął okrążać psa, nie spuszczając z niego wzroku i bez litości oślepiając go wiązką światła swojej latarki. Zatrzymał się dopiero w momencie, gdy stał bezpośrenio między zwierzęciem, a leżącą kawałek dalej Ino, która podpierając się rękoma, próbowała wstać. Nie udało się jej, więc usiadła na piętach i wbijając wzrok w tuman kurzu, mimo braku ostrości spowodowanej wcześniejszym upadkiem na głowę. Szukała kształtów sylwetek, mając nadzieję że rozpozna, kto dla niej ryzykuje.

Stojąc miękko na nogach, oczekiwał na pierwszy krok psa. Wiedział, że ma taką przewagę, jaką ma człowiek stojący pod słońce. Z tym, że to on kierował tym słońcem. Kopnął pyłem w stronę zwierzęcia, mając nadzieję że rozwścieczone straci cierpliwość i albo się wycofa, albo w końcu zaatakuje. Wybrało drugą opcję, na co Mikel był przygotowany. Krok w bok i płaskie cięcie nożem rozorało bok psa, wystarczająco by polała się krew i wystąpił ból, ale zbyt płytko, by zrobić większą krzywdę. Natychmiast odbił się od ziemi i rzucił na Mikela, będąc od niego na wyciągnięcie ręki. Chciał dorwać się do gardła i udałoby się mu, gdyby mężczyzna się nie zasłonił. Ciężar psa sprawił że stracił równowagę i przewrócił się. Zwierzę było na górze, i gdyby nie zasłona z przedramienia na jego karku, wbiłoby zęby w twarz Mikela kończąc sprawę. Oplótł zwierzę nogami, ściskając jego tułów najmocniej jak tylko potrafił. Pies miotał się, rzucał i kontynuował próby wściekłych ataków, czując że jest w pewien sposób przyszpilony. Mikel poczuł szpilowaty ucisk pazurów na klatce piersiowej i ramieniu, a potem szarpnięcia. Ból pojawił się chwilę po suchym dźwięku rozdzieranego materiału, ale równie nagle jak się pojawił, tak zniknał, będąc przez mózg uznany za nieistotny w bieżacych warunakch.

Mikel zdawał sobie sprawę, że długiej szarpaniny nie wytrzyma, więc zaryzykował po raz kolejny. Podniósł odrobinę ramię i wbił nóż dolną część karku psa. Natychmiast zwolnił zasłonę, chwytając obiema rękami rękojeść i tnąc do góry, pionowo rozdzierając tchawicę psa. Zwierzę rzucało się przeraźliwie, zalewając Mikela krwią. Zrobiło mu się niedobrze, ale kontynuował wysiłek. Ostrze dotarło prawie do pyska kiedy pies wydając obrzydliwe chrząknięcia i topiąc się we własnej krwi dygotał już tylko w śmiertelnych spazmach.

Zrzucił z siebie trupa i nadal trzymając zakrwawiony nóż, leżał na wznak oddychając ciężko. W momencie, gdy zamknał oczy, poczuł się koszmarnie zmęczony i potwornie obolały, tak jak jeszcze nigdy w życiu. Znać dawały każdy mięsień, każda rana i najmniejsze nawet otarcie. Leżał niemal bez ruchu, w przeciwieństwie do psa, który męczył się jeszcze przez, subiektywnie stwierdzając przez osobę która mogła być tego świadkiem, długi czas. Mikel żałował, ale nie miał siły go dobić. Nie był pewny nawet, czy jest w stanie wstać o własnych siłach. Kiedy tak tkwił we własnych myślach, usłyszał narastający hałas stóp uderzających o ziemię. Rychło w czas, kurwa... - pomyślał i uśmiechnął się.

środa, 10 sierpnia 2011

Interwał III (XXII)

Ktoś jakby przełączył kanał w telewizorze na ten bez sygnału, by chwilę dernerwującego, jednostajnego pisku później zupełnie go wyłączyć. Mikel mniej więcej właśnie w ten sposób zaczął odczuwać i widzieć otoczenie w momencie, gdu jego kolano wbiło się w pierwszym kontakcie w klatkę piersiową psa, powodując śliskie chrupnięcie pękających żeber. Nim pies upadł, by zaraz potem zerwać się z ziemi i rzucić na mężczyznę, ten przestał słyszeć i widzieć cokolwiek dalej, niż kilka metrów wokół. Ostro widział jedynie psa, placek ziemi, na którym znajdowało się zwierzę i drogę do niego. Słyszał oddechy, bicie serca, ciche warczenie. Krzyki Ino były bezdźwięczne, ból poranionych palców nieistotny. Puls tętnił mu w skroniach, powodując niemal euforyczne skupienie. Uśmiechnął się prawie niezauważalnie, zgarbił się i zniżył w kolanach. Głowę miał pochyloną, a oczy wbite w pysk zwierzęcia, które oślepiał światłem latarki. Przyklęknął prawą nogą, pomagając sobie sięgnąć po nóż. Chwycił rękojeść i zgrabnie wyciąnał go z pochwy, przenosząc go do przodu i celując końcem w psa. Obydwie ręce trzymał przed sobą w gardzie, prawą, trzymającą nóż, wyprostowaną i z kciukiem delikatnie głaszczącym tępy wierzch. Słodki ciężar i świadomość ostrza cieszyły go. Teraz i on, i pies mieli mniej więcej równe szanse. Czuł to, czuł to ponownie. Czuł strach i podniecenie. Czuł że ryzykuje i że może zginąć. Czuł, że żyje. I, już teraz, wiedział że za to co robi naprawdopodbniej znowu dostanie w pysk od Samuela.

środa, 3 sierpnia 2011

Blablabla#1

No cóż, zaraz pierwsze 10 000 wejść. Mało, nie mało, dla mnie znaczy naprawdę wiele. Dziękuję Wam wszystkim i prezentuję zapowiadaną "jubileuszową" niespodziankę - logo Szklanych Ogrodów stworzone przez Akzyzs. Do zobaczenia :]

Interwał III (XXI)

-...aaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!! - Usłyszała wrzask, pełen wściekłości i dobywający się prosto z trzewi, coraz głośniejszy. Nie była jednak w stanie odwrócić głowy, by zobaczyć jego źródło. Była sparaliżowana strachem, a pies był tylko dwa metry od niej. Nie tylko nie miała odwagi odwrócić wzroku, ale też miała go przesłoniętego mgłą. Ból jaki czuła, był ledwo do wytrzymania, a zdawała sobie sprawę z tego, że organizm ją i tak chroni przed jego zdecydowaną większością. Stres i adrenalina niejednemu uratowały życie. Nierzadko też były przyczyną śmierci.

Krzyk wydany nie przez ofiarę zaskoczył zwierzę, które było gotowe zakończyć sprawę i zacząć w końcu jesć. Zawachało się i stanęło w miejscu, najpierw odwracając łeb w stronę z którego dochodził wrzask i strzygąc uszami, by zaraz potem odskoczyć, okazać kły i zacząć warczeć. Pies widział, że coś na niego pędzi, jednak był zbyt oszołomiony i głodny, by dać za wygraną i się wycofać. Czuł ssanie w żoładku i pragnienie mięsa, którego nie doświadczył od kilku dni. W głowie mu szalało. Z jednej strony strach, z drugiej głód i słodka woń krwi doprowadzająca go do szaleństwa. Strużka śliny wyciekła mu z pyska. Zdecydował. Dzisiaj będzie jeść.

Rzucił się na Ino, wybierając bezbronny cel. Nie dobiegł jednak, zostając zgarnięty niemal w locie przez Mikela, który zniknął wraz z psem w chmurze pyłu.

niedziela, 31 lipca 2011

Interwał III (XX)

Noga obsunęła się mu na luźnym żwirze, ale równie szybko jak stracił równowagę, odzyskał ją. Wbił obie ręce którymi rozdarł ziemię, skulił się jak ściśnięta sprężyna i, jak ona, wyskoczył do przodu. Wszystko mogło zaczekać: ból mięśni, zmęczenie, senność, głód, poranione palce i zerwany paznokieć palca serdecznego lewej ręki. Było nieważne. Biegł sprintem, nie czując zmęczenia, które niemal obezwładniało go jeszcze chwilę temu.

Był skupiony na biegu, ostrość wzroku łapał tylko na przeszkodach i rzeczach, które mogły mu przeszkodzić. Wszystko inne było zamazane i jakby nierealne. Mozolnie wdrapywał się na wzniesienie, na przemian ślizgając się na piasku i żwirze, potykając o kamienie i wskakując na większe głazy. Ścieżkę zgubił już dawno temu, uważając ją za coś kompletnie nieważnego. Doprowadziłaby go zbyt daleko celu.

Krzyki były coraz głośniejsze, a on coraz bliżej. Ledwo łapał oddech, ale stawiał kolejne kroki. Musiał się pośpieszyć. Czuł to jako przymus, coś przyjmowanego bez dyskusji czy refleksji. Po prostu musiał. Przeskoczył murek, zostawiając odbity krwią ślad czterech palców. Znalazł, była po lewej, oddalona jeszcze o jakieś pięćdziesiąt metrów.

Widział punkt, z którego wychodził snop światła, zaraz obok gigantycznego kolektora słonecznego. A na jego środku wielkie, paskudne, czarne psisko, nieubłaganie zbliżające się do leżącej sylwetki. Czując że nogi odmawiają mu posłuszeństwa odpiął zabezpieczenie pochwy trzymającej nóż i ryknął, próbując wykrzesać z siebie jeszcze jakieś szczątki energii.
- Kurrrrrrrrw...

wtorek, 26 lipca 2011

Interwał III (XIX)

Ręka pulsowała jej tępym, obezwładniającym bólem. Kiedy po włączeniu latarki nagle błysnęła para zwierzęcych oczu, spadła z murku prostując ramię, próbując w ten sposób zamortyzować upadek. Efekt był taki, że to wcale nie pomogło, a kość trzasnęła paskudnie. Przekoziołkowała kawałek, boleśnie uderzając głową w kamień. Na jej szczęście, nie straciła przytomności, ale poczuła ciepło powoli ściekające jej powoli na kark. Dotknęła zdrową ręka miejsca, którym walnęła i, między palcami, poczuła lepką wilgoć. Była cała wytarzana w pyle, a jej twarz znaczyły dwie ciemniejsze linie mieszaniny brudu i łez, które wywołały na równi ból i strach. Mimowolnie wytarła dłoń w spodnie i, mimo że tego nie zauważyła, pozostawiła na nich smugę świeżej krwi. Głowa pulsowała jej w rytm serca, a kiedy spróbowała się podnieść, zachwiała się i upadła. Oczy zaszły jej lekką mgłą i zwymiotowała.

Była oszołomiona, ale wiedząc że nie może wstać, zaczęła się odpychać nogami podpierając nie złamaną ręką. Musiała się odsunąć, dać sobie więcej czasu. Odwlec zagrożenie chociaż o parę sekund. Ciemna sylwetka ogromnego, zdziczałego psa przeskoczyła murek i miękko wylądowała na ziemi, w tej chwili kilka metrów od Ino. Podchodziła powoli, bez śladu pośpiechu, spokojnie i pewnie. Pies nawet nie warczał, po prostu... zbliżał się. Pewny przewagi sił obserwował, jak jego ofiara stara się odpełznąć jak najdalej od niego. W pewnym momencie parsknął, jakby śmiejąc się z posiłku, który tylko odwleka swoją śmierć.

Całe swoje życie dawała sobie radę bez niczyjego wsparcia czy nawet udawanego zainteresowania. Nie liczyła na nikogo bo nie musiała. Nawet kiedy potrzebowała, nikogo nie było obok. Ale tym razem, w tej krótkiej chwili, wkładając w to swoją całą moc, krzyczała mając ściśnięte gardło i ogólne problemy z wydaniem jakiegokolwiek dźwięku. Była samodzielna. Była samowystarczalna. Była silna. Była przerażona i, mimo wściekłości jaką to w niej wywoływało, bezbronna.

środa, 20 lipca 2011

Interwał III (XVIII)

Strażnicy przyjęli ich zwyczajowo, czyli daleko od ciepłego powitania. Dotyczyło to i Nomadów, i Łowców, do których podchodzili tak, jakby byli ciężko chorzy. Nie mijało się to w sumie z prawdą, gdyż przebywanie z własnej woli na powierzchni w Schronach jest niejako traktowane jako objaw choroby psychicznej. Wszystko rozkręciło się mniej więcej w momencie, kiedy obydwie strony opuściły broń. Zaczęły się wstępne rozmowy z Karawaną, nadzorowane przez Mikela i Samuela. Co, jak, gdzie, kiedy, skąd i na ile. Rzeczy, o które i tak będą pytani jeszcze raz, ale ci tutaj chcieli widocznie poczuć się ważni.

-Słyszeliście to? – strażnik przerwał wpół zdania i odwrócił głowę w prawo. Wszyscy zamilkli a rozmowy zostały gwałtownie przeniesione na inną sposobność. Krótkotrwała cisza pozwoliła usłyszeć po chwili kobiecy pisk dochodzący z niezbyt znacznej odległości.
-Ktoś od nas wychodził? – Samuel pierwszy zareagował. Pytanie było na swój sposób ważne, bowiem życie miało pewne zasady. Jedną z nich było unikanie niepotrzebnego ryzyka. Za takie uważano na przykład udzielenie pomocy pojedynczej osobie spoza schronu mając pod Kryptą spora grupę przybłędów. W międzyczasie nawet zatkane ucho mogło wychwycić kolejny krzyk. Na razie nie brzmiał jak ból, ale go zwiastował i był przepełniony strachem.
-Technik – odpowiedź strażnika, stojącego w rozkroku moralnym i wahającym się między jednym obowiązkiem a drugim (ochrona ważnej dla Schronu osoby albo pełnienie warty w obecności obcych przy wejściu) sprawiła, że Samuel zbladł.
-Mikel, nie… - kiedy odwrócił się w stronę, gdzie wydawałoby się jego przyjaciel powinien był stać, zauważył jedynie kopczyk poruszonego piasku i zdezorientowaną Nomadkę z kuszą, której do tej pory dotrzymywał towarzystwa – …rób głupstw? – Opuścił głowę i zaklął pod nosem. I, walcząc z bólem mięśni oraz obtartych do krwi stóp, pobiegł w kierunku, z którego dochodziły krzyki. Początkowo na ślepo, ale będąc niemal pewnym co do tego, gdzie pobiegł Mikel - między innymi przez jego plecak rzucony jak śmieć w piasek. Dopiero po kilkudziesięciu metrach zaczął dostrzegać na cienkiej granicy między ciemnością jego zarys.

wtorek, 19 lipca 2011

Interwał III (XVII)

- Będzie jeszcze okazja, Sam – rzucił oddalając się w kierunku K-4, chcąc iść w miarę na przedzie. Były tego dwa powody. Pierwszym było lepsze przyjęcie Karawany przez schron, co pozwalało czasami uniknąć totalnego zastoju spowodowanego szczegółową kontrolą każdego Nomada. Handlarze sprowadzani przez Śmieciarzy nie tyle cieszyły się jakimkolwiek zaufaniem, co pozwalało opuścić broń nieco wcześniej niż zwykle. Poza tym, rzecz prozaiczna, Łowcy sprowadzający Karawanę do Krypty dostawali skromną bo skromną, ale gratyfikację i lepsze żarcie przez jakiś czas. Było to o tyle sensowne, że nie obciążało zbytnio schronów. Pytanie brzmi: po co w takim razie Latarnia?

Odpowiedź znajduje się w samym świecie zatopionym w piasku i, nie ukrywajmy, nieco nieprzyjemnym. Przede wszystkim Karawany trzymają się jednych, znanych sobie szlaków i zaufanych Schronów. Dlatego nawet kiedy widza punkt orientacyjny w oddali świadczący o obecności podziemnej społeczności, nie ryzykują. Zwykle grupa Nomadów ogranicza się do pętli od sześciu do dziesięciu schronów. Dopiero kiedy jeden z punktów przestanie być jakkolwiek opłacalny – porzucają go, zmieniają na inny znany lub szukają nowego. Tu znowu mamy dwie możliwości. Albo robią to sami Nomadzi wysyłając Czujki, albo to ludzie ze schronów szukają Karawan by je sprowadzić. Obydwie strony działają w ten sposób na granicy dozwolonego ryzyka, dlatego podchodzą do siebie wzajemnie jak pies do potencjalnie szalonego i uzbrojonego jeża. Dzieje się tak, ponieważ Krypty (wraz ze wszystkimi mieszkańcami) czasami znikają i rzadko kiedy ktokolwiek wie, z jakiej przyczyny. Z resztą Pustkowia są specyficznym miejscem porównywalnym do ciemnej uliczki gównianej dzielnicy dużego miasta, z tym że permanentnie i nieco bardziej dosadnie. Wszystko to skłania ludzi jakiejkolwiek społeczności, czy to mieszkającej pod czy na powierzchni, do powściągliwości w kontaktach z innymi. Pozwalało to przeżyć nieco dłużej.

środa, 13 lipca 2011

Interwał III (XVI i pół)

- Zasrany piasek, jebana jego mać – Samuel kuśtykał, mając odparzoną stopę. Był to ból przypominający o sobie z każdym krokiem. Gdyby to porównać do dźwięków, ten z pewnością miałby postać rozdzieranej kartki papieru. Był wykończony, głodny, spragniony i w cierpieniu. Dodatkowo potwornie wkurzał go Mikel, który najwidoczniej doskonale się bawił. Miał dosyć i, gdyby nie jeden, maleńki szczególik, usiadłby i zapragnął umrzeć. Problem polegał na tym, że Mikel machał już strażnikowi K-4 i byłoby to troszkę bezcelowe.
- Uśmiech się, jesteśmy w domu – klepnął go po ramieniu, nie odwracając twarzy w jego kierunku. Była zajęta uśmiechaniem się do jakieś Nomadzkiej cizi. Nie, nie był zazdrosny. Wcale.
- Umrzyj – Zdanie to, a raczej jedno słowo brzmiało ni mniej, ni więcej tak, jakby kończyło się kropką.

poniedziałek, 11 lipca 2011

Interwał III (XVI)

To były męczące dwie godziny spędzone na żmudnym i mało wymagającym zajęciu. Wszystko było w zasadzie zgodne z prawami Murphy’ego, a przynajmniej z tym, który mówił że jeżeli awaria wygląda na niewielką i prostą do usunięcia, to znaczy że nie znamy jej rzeczywistych rozmiarów. W czasie powstawania schronów ogólna tendencją było montowanie kolektorów ruchomych, automatycznie podążających za słońcem. Dawało to doskonałą efektywność w zbieraniu energii, na którą było trochę więcej niż spore zapotrzebowanie. Innym atutem była cena – rynek wtedy był zalany przez tanie (aczkolwiek dobrej jakości) kolektory z Indii, które pełniły funkcję Chińskiej Republiki Ludowej z początku dwudziestego pierwszego wieku, W teorii sprawdzały się znakomicie, tym bardziej że spełniały wszystkie wymogi techniczne i wytrzymałościowe. Późniejszy problem nie miał źródła w sprzęcie. Pola baterii słonecznych były budowane bezpośrednio nad kryptami, często wokół centralnie położonej latarni będącej skrzyżowaniem punktu lokacyjnego z anteną, tworząc okrągłą strukturę otoczoną kordonem z betonowych płyt. Ustawione pod kątem prostym i sięgające średniemu wysokości człowiekowi do pasa tworzyły barierę chroniącą, oddalony od nich kilkudziesięcioma metrami miękkiego spadku na głębokość jakiś dwóch, sprzęt przed wiatrem. Kolektory w dzień zbierały energię na potrzeby bieżące i ładowały gigantyczne akumulatory znajdujące się kilka pięter niżej, które zapewniały elektryczność nocą. W praktyce nikt nie przewidział pyłu wciskającego się w najmniejszą szczelinę i mającego absolutnie wyjebane na to, czy to zad zdziczałego psa czy sprzęt od którego sprawności zależy życie setek osób. Z drugiej jednak strony trzeba pamiętać, że schrony nie miały służyć w nieskończoność, tylko jakieś pięćdziesiąt lat. Miały być czasowym depozytem ludzkości jako takiej, a zamieniły się w dom. Kiepskie miejsce, ale tak naprawdę lepszego nie było.

Mechanizmy (jak i same powierzchnie kolektorów) były systematycznie czyszczone, ale awarie miały miejsce irytująco regularnie. W końcu stały się tak uciążliwe, że zrezygnowano z napraw, zastępując je mało wymyślnym substytutem. Straty w produkcji energii były spore, ale w jakiejś części równoważone przez coraz to silniejsze działanie słońca. Jak dotąd nadal mieli nadwyżki, ale z biegiem czasu dojdzie do tego, że trzeba będzie zrezygnować na przykład z całodobowego oświetlenia niektórych korytarzy czy pomieszczeń albo wprowadzić restrykcje co do jednoczesnego używania urządzeń przez mieszkańców Schronu.

Największym problemem jaki Ino spotkała na swojej drodze była przepalona płytka drukowana, regulująca działanie automatu. To jedna z tych części, które bardzo trudno zastąpić, a tym bardziej naprawić. Po piętnastu minutach bezowocnego wysiłku wrzuciła ją do torby przeklinając pod nosem. Kablami zajęła się jako pierwszymi, bo były najprostsze do wymiany. Niezdatny był rozerwany, dziesięciocentymetrowy odcinek, z którego wystawały miedziane wiązki. Połowy z nich brakowało, więc musiała podmienić ten kawałek, spawając końcówki i wieńcząc swoje dzieło okręceniem łaty grubą warstwą szarej taśmy izolacyjnej. Najgorsze było ręczne kalibrowanie kolektora słonecznego – musiała go rozkręcać i siłą własnych mięśni obrócić go mniej więcej w kierunku południowo – zachodnim, nadając mu odpowiedni kąt względem ziemi. I tak osiem razy, ponieważ elektronika była spalona w całym płacie. I tak była zaskoczona że to to nawaliło. Najdłużej się trzymają kolektory z wewnętrznego pierścienia, najbardziej osłonięte od piasku i pyłu. A ten płat znajdował się na samym skraju i dopiero poważne zwarcie sprawiło, że odmówił dalszej pracy w takiej formie jak do tej pory. Zebrała narzędzia, będąc ciężko zmęczona ręczną kalibracją i przetarła pot z czoła, poprawiając przy okazji latarkę. Miała nadzieję że ten problem ze spięciem nie zniszczył kolektorów samych w sobie i dalej po podłączeniu będą jako tako pracować. Zatopiona we własnych myślach wdrapała się na wał ze sterczącymi betonowymi płytami. Torba wyjątkowo jej ciążyła i boleśnie wrzynała się w ramię. Z westchnięciem podparła się rękoma i usiadła na płycie, rzucając torbę niżej. Miała ochotę pooglądać gwiazdy, dlatego wyłączyła światło. Majtając nogami, z przyjemnością zatopiła się w swoich myślach patrząc na masę jasnych punktów na czarnym niebie. Zdała sobie sprawę, że czegoś jej brakuje, do czegoś tęskni. Westchnęła głęboko, a trwające ułamek sekundy wrażenie ruchu w ciemności utopiło się w marzeniach i jednostajnie rytmicznym bujaniu.

środa, 6 lipca 2011

Interwał III (XV)

Lubiła Adriana, ale dzisiaj była, mimo dobrego humoru, trochę rozdrażniona. Nie bardzo z resztą wiedziała z jakiego powodu. Coś było po prostu nie tak, jak powinno być. W tej chwili w pomieszczeniu znajdował się tylko on i jego śpiący kumpel, którego postanowiła nie budzić. Uśmiechnęła się lekko, spał bowiem z otwartymi ustami, z których ciekła mu cienką strużką ślina. Obrzydliwe – pomyślała widząc ciemną, sporą plamę wilgoci na koszuli strażnika i odwracając wzrok. Pomieszczenie było śnieżnobiałe, przestronne, dzielące się z grubsza na trzy części. Zamknięty, zakratowany depozyt, gdzie przybysze są zobowiązani przechować wszystkie materiały uważane za niebezpieczne, mający osobny zsyp, dokumentację i oko kamery. Centrum monitoringu swoją drogą nie znajdowało się wcale w Portierni (jak to niektórzy złośliwcy zwykli nazywać), ale w kwaterach strażników znajdujących się na tym samym piętrze. Zasada była prosta: broń ma tylko personel danej Krypty i nikt poza nimi. Mniej więcej na środku znajdował się punkt odprawy i rutynowych przeszukań. Miejsce doskonałe logistycznie – jeden strażnik przeszukuje, dwóch lub więcej znajdujących się po przeciwnych stronach w razie problemów strzela. Ściana od wyjścia zbudowana została z grubego, pancernego szkła w postaci lustra weneckiego, włączając w to drzwi. Chodziło o to, żeby strażnicy dokładnie wiedzieli kto lub co jest na korytarzu. Głównymi zabezpieczeniami były dwie pary stalowych wrót grubości w granicach 30-40 centymetrów. Ino wyszła ze strażnicy, wzbudzając swoimi krokami echo w cichym korytarzu. Mniej więcej w ¾ drogi poczuła chrzęst piasku, który nawiany został do tunelu. Na zewnątrz dwóch strażników śmiało się, rozmawiało o głupotach i paliło papierosy. Mimo że nawet to wiązało się z drobnym ryzykiem, człowiek nie jest w stanie siedzieć zamknięty pod ziemią całe swoje życie. Ani nawet dłuższy czas – musi wyjść chociaż na chwilę. Odetchnęła z rozkoszą mroźnym powietrzem i postawiła na chwilę torbę z narzędziami na ziemi. Zrobiła to po to, by oprzeć swoje dłonie o lędźwia i z głośnym chrupnięciem kręgosłupa odgiąć się do tyłu. Chwyciła pakunek i zaczęła wdrapywać się na wzniesienie, gdzie postawione były farmy słoneczne. Szybko odnalazła przyczynę awarii – przerwane kable i uszkodzona elektronika w płacie kolektorów. Wszystkie narzędzia miała przy sobie, więc od razu wzięła się do pracy. Doświadczenie podpowiadało jej, że mniej niż półtorej godziny jej to nie zajmie.

wtorek, 5 lipca 2011

Little changes. Again.

Namaste, Mons. Mała zmiana co do godzin publikacji. Od dzisiaj fragmenty będę wrzucać jakoś godzinę później niż do tej pory, tj. do 21. Zapowiadam też weekendową przerwę wypoczynkową, trwającą od soboty do poniedziałku włącznie. Yo!

poniedziałek, 4 lipca 2011

Interwał III (XIV)

Podeszła pod metalowe kraty oddzielające korytarz od wartowni. Schron był tak skonstruowany, by każdy kto chce wejść lub wyjść, musiał spotkać sie z gromadą uzbrojonych strażników. Był to prosty, działający system zapewniający bezpieczeństwo, ale też kontrolę nad społecznocią Krypt.
- Kto i po co? - Pytanie dobiegło z wnętrza, a osoba która je tak delikatnie zadała była zasłonięta ścianą.
- Cześć, Adrian – Nie spodziewała się żadnego innego przywitania. Nikt przecież nie informuje strażników o łażacych w te i we wte technikach. Przeczesała swoje krótkie, brązowe włosy palcami i poprawiła pasek torby, wrzynający się w jej ciało. Był zdecydowanie za cienki, ale tym zajmie się po powrocie.
- A, Cześć – Chłopak podszedł do krat i mrugnął do Ino. Był wysoki, nosił okulary i długie włosy, związane w kucyk - Czemu tędy? Zwykle wychodzisz przez techniczny – Oparł się o wrota.
- Bliżej. Tym razem padła wiązka mniej więcej nad nami. Nie wiem, może kable się przetarły czy coś – Westchnęła. Zaczęła się też zastanawiać, czy aby na pewno ta droga będzie rzeczywiście szybsza - Albo ta burza spaliła instalacje. Nie mam tak naprawdę pojęcia od kiedy ma miejsce ta awaria. Jeżeli to piorun, to od dobrych czterech dni.
- Nie żartuj. Myślałem że ciągle ktoś nad tym czuwa
- Niby tak, ale od tygodnia dyżur miał Ron. Wiesz, jaki on jest
- Znowu chlał na dziennej warcie? Dziwne że go jeszcze nie przenieśli do Śmieciarzy... - Skrzywił się i zaczął bawić bronią. Chwilę nią pokręcił, po czym zaczął ćwiczyć zapinanie pochwy jedną ręką i bez patrzenia.
- Nie, raczej musi zmienić okulary i... tak, przestać pić – Przed oczami stanęła jej jego wychudzona, wysuszona postać. Na pierwszy rzut oka wyglądał na człowieka, który przeżył i wypił za dużo. Mimo że podchodził ledwo pod pięćdziesiątkę, wyglądał na przynajmniejdekadę starszego - Jest kurewsko dobry w tym co robi, poza tym nauczył mnie wielu rzeczy. Jak na razie jest nie do zastąpienia i wszyscy o tym wiedzą. Nie wyłączając jego samego.
- Trochę się zmienił od śmierci Magdy, co?
- Tylko łeb mu stwardniał. Chyba pije dwa razy więcej co kiedyś
- Straszne... najpierw syn, potem żona. Niesamowity pech. Wyślę kogoś z tobą, będzie bezpieczniej.
- Nie, dzięki. Idę tylko na chwilę a nie chcę wam przeszkadzać – Uśmiechnęła się szeroko, pokazując ładne, białe zęby. Bardzo starała się być miła.
- Żaden kłopot. Zaraz kogoś zawołam – Odwrócił się z zamiarem użycia interkomu, wiszacego parę metrów obok na ścianie.
- Poradzę sobie – Powoli już traciła cierpliwość. Ton, jakiego użyła miał dać delikatnie do zrozumienia, że nie życzy sobie niekompetentnego towarzystwa zadającego masę głupich pytań i patrzącego przez ramię. Do tej pory radziła sobie sama.
- Ale procedury...
- Po prostu otwórz.

niedziela, 3 lipca 2011

Interwał III (XIII)

Szła rozświetloną aleją głównego tunelu, nucąc cicho pod nosem. Nie śpieszyła się, praca nie ma szans uciec i siłą rzeczy musi na nią zaczekać. Ta dzwudziestokilkuletnia dziewczyna była technikiem zajmującym się bateriami słonecznymi. Od jej umiejętności nierzadko zależał los całego schronu. Zdawała sobie sprawę z powagi swoich obowiązków, ale mogła pozwolić sobie na luz. Krypty były uzależnione od słońca, tego samego, które przepędziło ludzi pod ziemię. Niemal całe ich działanie opierało się na energii elektrycznej, produkowanej przez pola kolektorów. Bez niej nie działałyby reflektory, centrum oczyszczania wody natychmiast by przestało pracować, wentylacja by padła. Oczywiście są odpowiednie zabezpieczenia i rzeczy niewymagające prądu, ale nie ma ich wiele. Przyznajmy szczerze – bez elektryczności wszystko by się posypało w ciągu najwyżej kilkunastu godzin, a poziom życia w schronach byłby niewiele większy od poziomu panującego poza nimi.

Nad głową zaszumiał jej wiatrak wentylacji, a twarz musnął kolorowy sznurek, który ktoś przyczepił. Uśmiechnęłą się, mimo że w myślach zadała sobie pytanie, co za debil to zaprojektował. Takie rzeczy nie powinny być odsłonięte, mimo że znajdowały się prawie trzy metry nad powierzchnią wyłożonej płytkami posadzki. O ile była sobie w stanie przypomnieć, to tylko jeden taki niewypał. Podłoga miała przede wszystkim walor użytkowy, co nie znaczy że wyglądała brzydko. Wzór był prosty: jasnoszare, szorstkie płytki po bokach, a na samym środku gruba, pomarańczowa linia ciągnąca się przez całą długość głównej alei, prowadząca do hali handlowej i przyjęć. Dalej, pomiędzy nią a kwaterami strażników wraz ze zbrojownią, znajdowała się klatka schodowa i winda. Żeby się gdziekolwiek dostać, trzeba było najpierw przejść odprawę na początku tunelu, w strażnicy. Mogła użyć wyjścia technicznego, ale musiałaby się później przedzierać przez dobry kilometr baterii słonecznych. Czujniki (w postaci ściany tysiecy czerwonych lampek symbolizujących działanie lub nie kolektorów) które technicy mieli w swoim "gabinecie" wskazywały na awarię całego płata, znajdującego się na samym brzegu od strony wyjścia głównego. Tędy było po prostu bliżej i wygodniej. Nie musiała na przykład włazić po drabinie kilkudziesięciu metrów. Poprawiła torbę z narzędziami, która zsunęła się jej z barku. Zwój kabli miała przewieszony przez tors i nieprzyjemnie odbijał się od jej ciała. Mimo ze lubiła pracować, cieszyła się że to "cholerstwo na górze" psuje się bardzo rzadko.

piątek, 1 lipca 2011

Interwał III (XII)

Nikt nie zadawał pytań o nowych ludzi, którzy pojawili się nagle i znikąd. Mikel i Samuel czuli na sobie kilka uwaznych spojrzeń (w szczególności dzieci), ale nie wyczuwali wrogości. Z jakiegoś powodu każdy, kto zauważył przy nich Nikolaia i Davida może nie dażył ich sympatią, ale z pewnością ich akceptował.
W pewnym momencie za rogu budynku wyszło sześć osób, różnej płci. Od reszty różnili się tym, że posiadali broń. Mikel wyliczył cztery kusze, dwa karabiny i sześć sztuk broni krótkiej, przytroczonej do prawej nogi każdego z nich.
-Najemnicy? - odwrócił głowę w stronę Nikolaia. Nim ten zdążył otworzyć usta w odpowiedzi, ta nieoczekiwanie przyszła ze strony, po której stał David.
-Igor, Mat, Anka, Nina, Peter, Mikel. Bronią nas przed chodzacym i biegającym syfem, ale nie, nie są najemnikami. Są częścią tej Karawany od wielu lat – Mikel odwócił się zaskoczony. Do tej pory tylko stał delikatnie się uśmiechjąc i przysłuchiwał się rozmowom Łowców i Nikolaia. Tym razem jego głos nie był szorstki, przeciwnie, był bardzo ciepły i głęboki. Nie miał niemal nic wspólnego z tonem, który Mikel usłyszał przy pierwszym spotkaniu w piwnicy – Każdy z nas tutaj ma jakieś swoje zadanie wiążące się z tym co potrafi i tym, co jeszcze może. Jedni gotują, inni noszą, jeszcze inni strzelają kiedy muszą. Proste, logiczne i bardzo skuteczne – mrugnął. W międzyczasie grupka stanęła jakieś dwa metry od nich – Co jest? - David zwrócił się ochroniarzy.
-Luźno i spokojnie. Chyba wszystko gotowe, a z tego co się rozglądaliśmy po okolicy można wnioskować że będziemy mieli spokój – Dziewczyna z kuszą roześmiała się – Przedstawisz nas?
-To są Samuel i Mikel. Są z łysym. Chłopcy, Nina – Uśmiechnął się, słysząc protest Nikolaia.
-Domyśliliśmy się. Inaczej by leżeli nadal w piwnicy z nożem w bebechach. Miło was poznać – Wyciągnęła rękę. Pierwszy przywitał się Sam, później Mikel, któremu też udzielił się uśmiech.
-Dobra, reszta później. Wszyscy są? - David splótł ręce na piersiach.
-Tom na chwilę gdzieś zniknął, ale poszedł się tylko odlać i zaraz wrócił. Inna rzecz, że prawie spowodował zawał serca matki swoim zniknięciem – Oparła się o jednego ze swoich towarzyszy
-Zawsze to robi, nie wiem czym tak Marta byłą zaskoczona – Wzruszył ramionami – Niko, pójdziesz z nimi czy zostaniesz ze swoimi chłopakami?
-Poradzą sobie. Myślę żę wszystko gotowe – Poklepał Mikela po ramieniu i podniósł z piasku swój plecak.
Karawany mają luźną strukturę społeczną. Nomadzi uważają się za wolnych i niezależnych więc nie lubią oddawać władzy w jedne ręce, a nawet w kilka rąk. Władza była kolektywna – cała Karawana siadała w jednym miejscu i myślała nad kolejnymi krokami i celami. Nikt nie miał prawa mieć dużo więcej od innych. Była to kontrolowana komuna respektująca własność, rodzina bez więzów krwi, działająca sprzeczność. Tak naprawdę jednyną, niezmienną zasadą było "Nikogo nie zostawiamy". W społeczeństwie, w grupie, znajdzie się czasem ktoś, kto ma większy autorytet od innych. Nie jest ważny powód – może mieć miły głos, może zwykle mówić z sensem, ludzie tego człowieka po prostu lubią lub sprał wystarczającą ilość gęb nie narażając się reszcie. Wśród Nomadów zdażało się to żadko, ale zdażało. Przykładem takiego nieformalnego przywódcy był właśnie David. Nikt nie powiedział głośno, że to on rządzi, nikt go nie wybrał, nie było głosowań i sprzeciwu. Ale kazdy liczył się z jego zdaniem i doceniał trafność nie tyle decyzji, co sugestii dalszych działań.
Rozejrzał się wokół, pobieżnie ogarniając czy wszystko i wszyscy znajdują się mniej więcej na swoim miejscu. Na każdej osobie czy przedmiocie zawiesił wzrok drobną chwilę, aż w końcu spojrzenia jego i Mikela spotkały się. Uśmiechnął się nieznacznie kiwając głową i zasłonił twarz chustą. Z burzy nie zostało ani śladu, a światło gwiazd i księżyca dochodzacego niemal do pełni dawały doskonałą widoczność. Wszystkie lampy i latarki zostały zgaszone już jakiś czas temu, by każde oko miało szansę przyzwyczaić się do nocy. Nomadzi kręcili się już niespokojnie, czekając na sygnał.
-Ruszamy.

czwartek, 30 czerwca 2011

Yo, Mons!

Yo! Ostatni tydzień był co najmniej ciężki. Sporo do zrobienia, sporo zabawy, sporo jazdy i w tym całym zapieprzu za mało mialem czasu na pisanie czegokolwiek, nie mówiąc już o Szklanych. Są dla mnie ważne, ale musicie mi wybaczyć że są rzeczy które stawiam od nich odrobinkę wyżej. Nie dużo, but still. Spowiedzajcie się za to dłuzszych odcinków przez najbliższy tydzień dzień w dzień. W następny piątek może wyjść różnie, ale wszystko wyjdzie w praniu. A teraz... Enjoy! :]

Dzisiejszy odcinek post niżej \/

Interwał III (XI)

Jakies dwie godziny później dołączył do nich kolejny Nomada, przychodzacy z wiadomościami o pogodzie. Był okryty od stóp po czubek głowy, oczy zasłaniały mu gogle naciągnięte na chustę, którą miał owiniętą twarz. Za pierwszym razem nikt niczego nie zrozumiał, dlatego ściągnął materiał z ust i powtórzył. Burza była gwałtowna, ale tak też gwałtownie postanowiła zmienić miejsce. Zgodnie z przewidywaniami w ciągu najwyżej pół godziny piasek powinien był przestać latać jak popieprzony. Zaskakująco szybko, biorąc pod uwagę założenie, że burze piaskowe trwają przynajmniej kilka godzin, a wśród wędrowców krążyły słuchy o nawet kilkudniowych. Powierzchnia się ciągle zmieniała, czasami zbyt szybko by można było się przygotować. Pogoda powoli zaczynała być nieprzewidywalna. Po ledwo dwudziestu minutach zeszło do nich dziesięciu mężczyzn, którzy zaopiekowali się pozostawionymi bagażami. Wszyscy wyglądali tak samo anonimowo – zasłonięta twarz, podobny ubiór, a nawet budowa ciała. Każdy z nich był co najmniej barczysty. Założyli wielkie, wzmacniane metalowymi rurkami plecaki turystyczne, których materiał aż trzaskał z przeciążenia. Wychodzili po kolei, delikatnie sugerując, by Nikolai, David i "ci dwaj kolesie" w końcu przestali jeść i się ruszyli, bo przez nich odwlekają wymarsz. Wyglądało na to, że wszyscy już są gotowi i czekają na skompletowanie Karawany.
Chcąc nie chcąc, zebrali się i ewakuowali się z piwnicy, wychodzac na placyk między budynkami. Kłębiło się tam już z trzydzieści osób, w większości gotowych do natychmiastowego opuszczenia miasteczka. Samuel zauważył, że wśród nich jest kilkoro dzieci, ale tylko jedno mogło mieć problemy z samodzielnym chodzeniem. Chodziło konkretnie o zawiniątko na piersiach jednej z kobiet, którym musiało być niemowlę. Gapił się dłuższą chwilę nim zrozumiał, że jest w trakcie karmienia. Nie będąc przyzwyczajony do tego typu widoków odwrócił zawstydzony głowę, mając nadzieję, że nikt mu tego później nie wypomni. Nie to, że miał coś przeciwko, albo uważał karmienie piersią za obsceniczne. Po prostu chciał zachować kobiecy biust w koszyku "seksualność", nie przenosząc go do "papu/przedmiot użytkowy". Dwójka dorastających mu najwyżej do splotu słonecznego chłopców przebiegło niemal po nim, potrącajac go. Uśmiechnął się – dzieci pozostawały dziećmi bez względu na to, w jakich warunkach przyszło im nimi być. Mimo że wychowywane w czasami nieprzyjemnych warunkach, doświadczane pustkowiami i pustynią od najmłodszych lat – potrafiły cieszyć się chwilą wolności. W tym momencie dwójka została złapana przez starszą kobietę i srogo opieprzona. Wskazała palcem Samuela i rozkazała coś chłopcom. Ci podeszli nie śpieszac się zbytnio, nieco zawstydzeni powiedzieli "przepraszam" i... zaczęli biegać dalej. Babka pokręciła tylko głową i zajęła się pakunkami.

piątek, 24 czerwca 2011

Interwał III (X)

Już na spokojnie, nie mierząc w siebie wzajemni żadną bronią, usiedli by porozmawiać. Wszyscy mieli wiele pytań, w szczególności parka Mikel – Nikolai. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie są rodziną, ale była między nimi wyczuwalna więź. Drugi Nomada o imieniu David, postawił na środku, między nimi, lampę i odpalił ją. Trochę kopciła, ale dawała sporo światła i rozniosła po piwnicy przyjemny zapach którego Samuel nie potrafił zidentyfikować. Słodki, może odrobinę drażniący zmysły, dający wrażenie ulotnej beztroski. Postawił też misę z sucharami i żółtym serem. To drugie świadczyło o tym, że niedawno byli w jakimś schronie, kwestia najwyżej dwóch dni. David ze swojej strony zaserwował pozostałą puszkę żarcia z trocin. Tyle mieli, wszystko inne się skończyło – włącznie z wodą. Gdyby burza miała trwać zbyt długo, wdepneliby w wielkie gó... kłopoty. Z wdzięcznością więc przyjęli dołączenie do prowizorycznego stołu pełnej butelki. Rozmawiali długo, dzieląc się informacjami o ostatnich wyprawach i miejsach, które można odwiedzić w przyszłości. Łowcy opowiedzili Nomadom co ich spotykało w ostatnich kilkudziesięciu godzinach, pomijając stosownym milczeniem co większe porażki i koloryzując ile tylko mogli. David był jak dziecko, które opowiada swojemu ojcu jakie skarby wygrzebał z ziemi. Musiało w końcu dojść do momentu w który padnie pytanie "co dalej?". Koniec końców, mieli więcej szczęscia, niż przypuszczali. Karawana, której członkiem był Nikolai, schroniła się przed burzą w tym opuszczonym miasteczku nie bez powodu. Kierowali się bowiem do K4, co było pocieszającym zrządzeniem losu. Nie zostało to powiedziane wprost, ale między wierszami ukrywało się stwierdzenie, że to Niko zasugerował kierunek i miejsce. Nomadzi, porozrzucani po kilkunastu piwnicach i osłoniętych wnętrzach, byli przygotowani na falę piachu na długo przed jej przyjściem. W teorii mogli by zdążyć przed nią dotrzeć do schronu, ale nie było to w żaden sposób warte ryzyka. Woleli czekać nawet na następną noc, niż nie mieć pewności na bezpieczną podróż. Mieli ze sobą zbyt wielu ludzi, w tym dzieci, i ogrom sprzętu do wymiany.

czwartek, 23 czerwca 2011

Interwał III (IX)

-Piotruś? - Mikel przestał podduszać leżącego i drgnął. Niewielka zmiana pozycji sprawiła, że poczuł lekki nacisk na swój bok na wysokości lewej nerki. Nie musiał patrzeć w dół żeby wiedzieć, że wcale nie był w tak dobrej pozycji jak mu się wydawało przed chwilą. Spojrzał za to w końcu na człowieka, na którego się rzucił. Uśmiechał się paskudnie, a jego policzek zdobiła niezaleczona, kilkudniowa rana. Wyglądała na całkiem głęboką i wartą zszycia, a przynajmniej zakrycia gazą czy innym opatrunkiem. Jej właściciel zdawał się wcale tym nie przejmować. Mikel swoją twarz nadal miał zasłoniętą chustą, ale uśmiechnął się, cofnął nóż i usiadł na nogach człowieka, którego przed chwilą jeszcze nazywano Andrei.
-Miałeś ty szczęście, młody, bo gdybyś gadać nie zaczął to tylko byś kwiknął i mi ubrania juchą zafajdał. Nie tego cię uczyłem. A teraz odwóć łeb bo zaraz oślepnę – nie odwrócił wzroku, mimo że snop światła wwiercał mu się w oczy. Nie musiał widzieć, by potrafić zabić – i zdejmij to gówno z twarzy.
-Jeszcze chwilę a na twojej gębie będzie można grać w kółko i krzyżyk, stary capie – zdjął latarkę i odwinął chustę z twarzy – od dawna nie wpadłeś. Prawie rok minał od czasu, kiedy widzieliśmy się ostatnio. Już zaczałem myśleć że leżysz gdzieś tam wyszuszony i przysypany piaskiem – Nikolai ruszył się, sięgając ręką w okolice buta. Sczęk zabezpieczanej pochwy świadczył o tym, że odłozył swój nóż.
- Chciałbyś, gówniarzu. Może nie umrę ze starości, ale na pewno nie w ciągu najbliższej dekady – zaśmiał się ochryple i rozkasłał. Odwrócił głowę i zasłonił usta ręką. Przemielił coś palcami, krzwiąc się lekko – Job twoja mać.. - przeklął cicho i wytarł dłoń o spodnie.
-Co ty tutaj robisz? - Dźgnął go lekko palcem w klatkę piersiową.
-Zapytał bym cię o to samo, ale najpierw mógłbyś ze mnie zleźć. A twój kumpel mógłby przestać mierzyć w mojego idiotę ze swojego gnata – Ruchem głowy wskazał na Samuela, ciągle sztywnego jakby mu ktoś w tyłek kij wsadził. Zmieszał się i niepewnie opuścił broń. David w odpowiedzi na to schował ją do swojej kabury, którą nosił przy biodrze. Sam wypuścił długo przetrzymywane powietrze i skurczył się. Czuł się oszołomiony przebiegiem zdarzeń i nie bardzo wiedział co myśleć. Krótka analiza doprowadziła go do wniosków, że chyba są bezpieczni. Z naciskiem na słowo "chyba".

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Interwał III (VIII)

Nikolai Igor Pietrov był ostatnim człowiekiem, którego chciałbyś zdenerwować. Szorstki, brutalny w słowach i zachowaniu, bezwzględny. Był jedną z tych osób, których sama przeszłość mogłaby wypełnić całe życie kilku osób. Był dokładnie taki, jakim oczekiwała go pustynia - Nomadą, cząstką społeczeństwa ciągłych podróżników i wolnych handlarzy. Wolny strzelec, ochroniarz, bez rodziny i z nieliczną grupką przyjaciół wśród swoich. Szanowany, ale jednak na granicy między akceptacją a odrzuceniem. Jego wygląd poświadczał psychikę. Zwykle lekko przygarbiony, zawsze w gotowości do ataku czy obrony. Gdyby się wyprostował, byłby troszkę wyższy od przeciętnego mężczyzny. Pociemniała, przepalona skóra człowieka, który nie raz widział świt i przeżył, kontrastująca z niebieskimi oczami. Burzliwa młodość którą przeżył pozostawiła liczne ślady na jego ciele i twarzy w postaci blizn i wczesnego siwienia. Zwykle ogolony na łyso, uwidaczniając długi, jaśniejszy ślad ciągnący sie od brwi prawego oka do prawie czubka głowy – pamiątkę po pokojowych pertraktacjach między jego Karawaną a przyjaźnie nastawionych mieszkańcach schronu. Dopiero później dowiedzieli się, że jego poprzedni mieszkańcy zostali wybici co do nogi. Wyglądał kilka lat starzej, niż był w rzeczywistości. Przy bucie nosił długi, lekko zakrzywiony nóż, którego używał z niemal chirurgiczną precyzją. Potrafił zabić bez wyrzutów sumienia. Wsławił się swoją zdolnością do wyciągania informacji nawet od najodporniejszych. Jego metody przerażały i jednocześnie wzbudzały podziw. Często znikał na kilka dni by wrócić tak nagle, jak wyparowywał. Zawsze trafiał na obóz, nigdy nie pomylił szlaków. Zdolności przewidywania kolejnych ruchów Karawany które posiadał graniczyły z jasnowidztwem. Był wycofanym profesjonalistą, który zawsze dotrzymuje kontraktu, bez względu na jego treść. I mimo tego wszystkiego, prawie dekadę wcześniej, los związał żyjący ten wrak człowieka nieposiadający wystarczających powodów by żyć z facetem po czterdziestce i jego nastoletnim synem, którzy zagubili się na pustynii.

sobota, 18 czerwca 2011

Interwał III (VII)

Stali w miejscu, nie waząc się odwrócić. Nie pozostało im nic więcej jak tylko czekac na rozwój wypadków i robić wszystko, co pozwoliłoby im pozostać żywym. Mikel poruszył się niespokojnie, spięty jak agrafka. Sam był już tylko ciężko wkurzony na fatum, które nie chce ich opuścić.
-Spytałbym się, co do kurwy nędzy robicie, ale burza piaskowa może to tłumaczyć za was. Przede wszystkim wybraliście zły czas, miejsce, a przede wszystkim budynek – ciągnał nieznajomy, nadal ukryty w mroku – Poprosze was teraz, żebyście powolutku zdjęli bagaże. Nie muszę chyba wspominać, żebyście nie wykonywali czasem jakiś gwałtownych ruchów. Andrei po nie podejdzie – Zdanie zakończyła seria kaszlnięć osoby zmagającej się z chorymi płucami. Odchrząknął ciężko i splunał gęstym śluzem w bok. Słysząc to, Samuel skulił się. Obydwaj przyjaciele zdjęli plecaki, trzymając je jeszcze w garści – Mógłbyś w końcu się ruszyć?
Łowcy spojrzeli po sobie ukradkiem. W takich chwilach potrafili rozmawiać bez słów, posiłkując się jedynie drobnymi gestami, które tylko oni mogli zauważyć. Mikel odpiął zabezpieczenie noża, a Sam już w tej chwili trzymał w dłoni rewolwer. Naładowany czy nie, miał moc zmieniania sytuacji na korzyść tego, kto go trzymał. Teraz byli zgodni – zbyt długo pracowali i za bardzo ryzykowali by zdobyc to co znaleźli, by go stracić w tak głupi sposób. Usłyszeli kroki kogoś, kto musiał nosić ciężkie buty, prawdopodobnie wzmacniane jakąś blachą. W momencie, gdy Mikel poczuł szarpnięcie, gwałtownie obrócił się zdzielając go łokciem w głowę powodując lekkie ogłuszenie, zasłonił się nim i spojrzał dokładnie w twarz Davidowi. Ten, oślepiony silnym strumieniem światła latarki, jęknął oślepiony. Dalej było już z górki – trzymając nóż w drugiej ręce podciął przetrzymywanego napastnika i przewrócił, lądując na nim całym swoim ciężararem. Złowrogie kliknięcie rewolweru trzymanego przez Samuela przebiło się przez szum, przerywając go momentalnie. Celował nim w nieznajomego z bronią, który w szoku po oślepieniu zasłonił sobie oczy prawą ręką, tą samą która groziła im jeszcze chwilę temu. Teraz on stał jak sparaliżowany, będąc w patowej sytuacji. Mikel leżał na drugim gościu, starając się ograniczyć mu możliwe ruchy.
- Rusz się tylko skurwysynu to ci wbiję żelastwo w żołądek – warknął wściekły, przyduszając go łokciem i przykładając ostrze do jego brzucha. Nieznajomy momentalnie przestał walczyć i rozluźnił się. Sprawiał wrażenie zszokowanego.
- Eee... Mike?

czwartek, 16 czerwca 2011

Interwał III (VI)

Szli jakiś czas, nieustannie marudząc. Chmury zniknęły pozostawiając czyste niebo, więc widoczność poprawiła się wystarczająco by przestać się potykać o własne nogi. Przyjęli to z widoczną ulgą, mimo tego że oni też byli dużo bardziej widoczni. W oddali majaczyły zarysy budynków opuszczonego miasteczka. Mieli mieszane uczucia co do tego miejsca. Nik tam nie mógł mieszkać, ale nadal budziło ich niepokój. Ten z kolei czuli pod skórą od dłuższego czasu, jakby miało nastąpić coś, co miało im się nie spodobać. Nie pierwszy raz z resztą od poczatku wypadu. Zauważyli w sobie pewnego rodzaju napięcie albo podniecenie, powietrze było odczuwalnie naelektryzowane.
-Czujesz to? - Szepnął Mikel rozglądając się wokół siebie. Dobrze znajome poczucie zagrożenia go nie opuszczało.
-Tia. Myślę że znowu będziemy biegać – westchnał ciężko i wskazał na horyzont po swojej lewej stronie – Tamte chmury nie wyglądają zabawnie.
-Myślisz że... - Mikel jęknął. Miał zdanie na ten temat i zdecydowanie wolał usłyszeć coś innego.
-Myślę że powinniśmy się pośpieszyć – Ich kroki zgęstniały. Jak to mówią? Cisza przed burzą?
Po dobrej godzinie ciągłego marszu dotarli do pierwszych, peryferyjnych zabudowań. Wyglądały upiornie – ciemne, ciche, zniszczone. Bez życia, które je opuściło dawno temu. Dom z cegły powoli się sypał, zapuszczony i nękany tak piaskiem, jak i upływającym czasem. Każda wolna przestrzeń została zajęta przez rosnącą, bezlitosną pustynię. Kluczyli między murami, wyobrażając sobie, jak się żyło przed Upadkiem na powierzchni.
-Wiesz ze kiedyś było tysiące takich miast? Może nawet tutaj było zielono... - Samuel zatopił się w myślach. Każda z nich był całkiem przyjemna – powierzchnia bez piasku, rośliny, rodzina, brak ścisku i pieczarek. Życie wtedy jawiło mu się jak utracony raj, z którego ludzkość została brutalnie przepędzona do podziemnych schronów.
-Tylko mi się nie rozczulaj. Spadamy stąd, nie wiadomo co tutaj siedzi. I jest kurwa za cicho – Przeskoczył przez kupkę gruzu. Tyle zostało ze słabej ściany ceglanego domu, który musiał być stary nawet wtedy, kiedy miedzkali w nim ludzie. W porównaniu z nim reszta trzymała się całkiem nieźle. Szli czymś, co mogło być główną drogą. Była zasypana i niewidoczna, ale budynki znajdowały się po obu stronach, tworząc aleję. Nie nieli najmniejszej ochoty dłubać i szukac fantów w tej dziurze, więc wyjście z niej nie zabrało im dużo czasu. Cały czas czuli się dziwnie, jakby ktoś wbijał im wzrok w plecy. Obracali się raz po raz, ale niczego ani nkogo nie potrafili wychwycić. W momencie, gdy już mijali ostatni budynek, pogoda zmieniła się. Wiatr pojawił się nagle i ze zdumiewającą siłą. Drobinki piasku atakowały ich wbijając się w twarze, więc natychmiast zawiązali chusty. Nie dało rady, musieli zawrócić i przeczekać. Głupotą byłoby iść dalej mając naprzeciw siebie ścianę latającego pyłu ostrego jak kawałki szkła.
-Znowu kurwa musimy czegoś szukać! – wrzasnął Mikel starając się przekrzyczeć wiatr. Było coraz głośniej i nieznośniej. W odpowiedzi Samuel pociągnął go w stronę najbliższego domu, który wyglądał w miarę solidnie. Drzwi były wywalone i leżały w drzazgach, trochę już przysypane. Szkło w oknach było powybijane, więc musieli znaleźć kryjówkę głębiej. Po chwili poszukiwań znaleźli wejście do piwnicy. Zeszli do niej, nie mając lepszego pomysłu na dalsze działanie. Byli cholernie niespokojni odpalając latarki. Kidy było już za póno na odwrót, zauważyli masę lezacych pod ścianą pakunków a coś poruszyło się za ich plecami. Znajomy, metaliczny trzask odbezpieczanego kurka rewolweru sparaliżował strachem.
-Dzień dobry, nazywam się David a to Andrei. Wy, jak mniemam, jesteście idiotami i jeżeli się ruszycie, to was najzwyczajniej w świecie zastrzelimy.

środa, 15 czerwca 2011

Interwał III (V)

Noc była chłodna, praktycznie bezwietrzna i cholernie ciemna przez chmury, które odgrodziły powierzchnię od światła gwiaz i księżyca. Były gęste, ale brak ruchu powietrza wykluczał deszcz. Szli obok siebie, grzęznąc w pasku i potykając się o własne nogi. Byli zmęczeni, ale nie fizycznie. Byli zmęczeni powierzchnią, oddaleniem od domu i ciągłym ruchem w nieprzyjaznym otoczeniu. Woleli nie odpalać latarek ze względów bezpieczeństwa. Mieli przy sobie sporo wartościowych przedmiotów przy nikłej szansie obrony przed jakimkolwiek atakiem. Badyl został ze szczurami, noże były mało skuteczne. W razie czego mogliby liczyć tylko na rewolwer, do którego nie mieli amunicji. Broń palna, nie ważne czy naładowana czy nie, zawsze potrafiła być pewną kartą przetargową w transakcjach typu "dobytek albo życie". Tak, to nie zwierzęta czy infekcja były najpoważniejszym zagrożeniem, tylko ludzie. Żyli w trudnych czasach które stworzyły trudne społeczności. Poza schronami, na powierzchni prócz nich na pewno był ktoś jeszcze. Najlepsze co mogło ich spotkać, to nie zawsze przyjaźnie nastawieni Nomadzi, w szczególności gdy przypadkiem odkryjesz ich stacje przeładunkowe czy dzienne kryjówki. Ci handlarze bywali bezwzględni i nieludzcy. Tak samo jak bywali inni wobec nich. Woleli także nie spotkać na swojej drodze innych Łowców, z dwóch powodów. Pierwszy, praktyczny: dobry zwyczaj kazał dzielić się łupami z tymi mającymi mniej szczęścia. Drugi, główny i łączący się z pierwszym: Zbieracze głównie składali się ze schronowych przestępców, ludzi bezwzględnych, pozbawionych zasad albo wszystkiego. Stanowili potencjalne zagrożenie i i Samuel, i Mikel, zdawali sobie z tego sprawę. Nie lepiej byłoby zostać zauważonym przez tych, którzy żyli na powierzchni. Nierzadko głodujący, zdesperowani, samotni. Była to ciężkostrawna mieszanka dające nikłe rokowania na współpracę. O trafieniu na Nowych woleli nawet nie myśleć. Tak więc szli w ciszy, mając zasięg widzenia tylko na kilka metrów w każdym kierunku. Przyjaciół i ich cel reprezentowały dwa czerwone punkty: latarnii pokazująej położenie K4 i zapalony papieros (i czasami błyskająca na chwilę latarka czołowa). Mieli nadzieję, ze się rozpogodzi, bo Mike już zarył raz twarzą w piasek.
-Z mapy wynika że najkrótszą drogą przetniemy jakąś wiochę. Okrążamy to gówno czy ryzykujemy? A tak poza tym mógłbyś mnie ostrzegać przed kamieniami kiedy czytam mapę – Złapał równowagę, prawie ją upuszczając. Niedopalony papieros upadł w piasek, oblepiając się jego drobinkami.
-To się zatrzymaj. A jeżeli chodzi o tą dziurę, to myślę że wyczerpaliśmy nasze wspólne zasoby niefarta na jakiś czas. Byle szybciej, Mike – Złapał go za plecak nie pozwalając upaść po raz kolejny. Bolały go stopy i odezwało się pokłute udo. Lekko przez to utykał.
-Też tak myślę. Rzygam już tym piaskiem – splunął w peta. Trafił zaraz obok, więc ze złością zasypał go piaskiem i gwałtownie przydeptał.
-To trzeba było go nie żreć – wsunał rękę pod koszulkę i zaczał się drapać po klatce piersiowej. I tak sporo czasu mineło nim zaczęło go swędzieć.
-Coś się dowcipny zrobiłeś ostatnio – spojrzał na niego spode łba.
-Stwierdziłem że moje życie i tak jest kurwa komedią.

wtorek, 14 czerwca 2011

Interwał III (IV)

Rozmasował sobie zdrętwiałe udo. Nie miał pojęcia dlaczego oni musieli przyjmować szczepionkę domięśniowo, a normalni ludzie zwyczajnie, mniej lub bardziej świadomie, ale doustnie. Domyślał się, ze to kwestia szybkości rozprowadzenia po organiźmie, ale głowy by za to nie dał sobie obciąć. Dobrą chwilę zajęło, nim zdążyli się ubrać. Materiał był w porządku, ale czuli lekki dyskomfort psychiczny. Tylko czekali aż zacznie ich coś swędzieć czy drapać.
-Zbyt często o tym zapominasz, stary. To nie był pierwszy raz, a doskonale sobie zdajesz sprawę ile od tego płynnego gówna zależy – chwile obracał w palcach szklaną ampułkę w której znajdował się specyfik, po czym wcisnął ją na odpowiednie miejsce w pojemniczku – Kiedyś nie weźmiesz tego o raz za dużo – Spojrzał na Sama z wyrzutem. A to podobno on jest nieodpowiedzialny i ryzykuje niepotrzebnie życiem.
- Tia, już mi nie matkuj. Pamiętaj za siebie i będzie w porządku. I tak bym to zrobił – Nie był pewien swoich słów. Mikel miał rację, ale przecież tego nie przyzna. Wolał mieć swojego przyjaciela i jego ego pod niewielką kontrolą. Dla dobra ich wszystkich – no, czas się zbierać. Mam dosyć tego miejsca, ciebie, kanałów, piasku i jeszcze ciebie. Muszę odpocząć, a nie zrobię tego nie dostając się wcześniej do domu. Rusz więc z łaski swojej swoja przerośniętą dupę.
-Mhm – Mikel odpoczywał pod ścianą, w praktycznej ciemności. Jego reflektor powolutku dogasał, dając wystarczająco dużo światła by się nie wypieprzyć na pysk przez jakieś gówno leżące na ziemi, ale za mało by było cokolwiek więcej widać. Nastąpił metaliczny trzask odpalanej zapalniczki, a niewielki płomień na chwilę oświetlił siedzącą w kucki sylwetkę. Ogień odbił się krótkim błyskiem w oczach Mikela, który nagle stał się tylko kropką czerwonego żaru na tle niezbyt intensywnego, ale nadal mroku. Jakkolwiek byś się nie wysilał, oczy nie były w stanie się przyzwyczaić do ciemności właśnie przez ten jeden, jasny punkt – jesteś pewien że mozemy już ruszać? Przed chwilą miałeś całkiem sporą igłę w nodze – Żar poruszył się, przeleciał trochę na bok i ukruszył się nieco, spadając wraz z popiołem. Natychmiast wrócił na poprzednie miejsce.
-Tak, idziemy. Szybko dochodzę do siebie – Włożył swój reflektor do plecaka i dźwignął się z betonu, zarzucając pakunki na plecy.
- Wspominałem już co myślę o twoich drętwych kończynach? - Punkt pofrunął do góry. Ostatnie źródło światła, prócz resztek półmroku sączącego się z zewnątrz przez uchylone drzwi, zgasł. W tym momencie Mikel włączył swoją latarkę czołową i przy jej asyście pozbierał swoje rzeczy. Moment kombinował z dodatkowym plecakiem szukając najwygodniejszej kombinacji, ale ostatecznie założył go sobie na brzuch
- Sam jesteś drętwa kończyna. A nawet kutas – Samuel podszedł do drzwi bunkra i z nieukrywanym wysiłkiem otworzył je. Wydawały mu się cięższe niż ostatnio.
- Nikt mnie tak miło od dawna nie nazywał. Wzruszyłem się – gdyby światło było intensywniejsze, można by było zauważyć, że Mikel się uśmiechnął. Lubił się droczyć, traktował to wręcz jak rozrywkę – Spadajmy stąd.
Samuel postawił pierwszy krok poza bunkier i poczuł jak jego stopa zapada się lekko w piasek. Już miał go dosyć.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Interwał III (III)

To codzienny rytuał, który przechodzi każdy Łowca przed wyruszeniem w drogę. Ampułka z czymś, co można nazwać szczepionką wpychana jest do aplikatora a potem jej zawartość wprowadza się w mięsień. Boli i chwilę paraliżuje nogę, ale szybko przechodzi. Przede wszystkim ze wzgędu na mieszankę leku, środków przeciwbólowych i drobnej dawki narkotyku, którym jest najczystsza amfetamina. Wielkie głowy, które wymyśliły i sposób dawkowania, i skład doszły do wniosku, że Śmieciarzom przyda się nie tylko znieczulacz fizyczny, ale też psychiczny. Dzięki temu mogą pracować dłużej i mniej się przejmują zagrożeniami. Z drugiej strony amfetaminy jest tylko tyle, by dac lekkiego kopa na dzień dobry. Uzależnienie jest praktycznie niemożliwe, chociaż poznałem kilku wariatów którzy wstrzykiwali sobie kilka ampułek na raz.Z biegiem czasu niewiele z nich później zostawało. Szczepionka to troche nieodpowiednia nazwa na ten specyfik, ale lepszej nie potrafię znaleźć. Przede wszystkim- nie daje pełnej skuteczności. Infekcja, która zamknęła nas w schronach, nadal jest śmiertelna. Mieszanka tylko zmniejsza szansę na zakażenie, nie eliminuje czy daje odporność. Jakiś jajogłowy kiedyś mi tłumaczył, że to kwestia blokerów czy czegoś. A skoro już przy tym jesteśmy... istnieje różnica między zarażeniem a zakażeniem. Pierwsze może się roznosić na przykład w powietrzu, jak katar. Tak kiedyś działała Infekcja. Zmieniła jednak swoją naturę i przenosi się bardziej na otwarte rany, otarcia. Nawet owady są przez to zagrożeniem.
Wszyscy jesteśmy od tego leku mniej lub bardziej zależni. Najbardziej ci, którzy wychodzą na zewnątrz. Oni w najlepszym przypadku muszą to przyjmować co dwadzieścia cztery godziny. Po tym czasie najzwyczajniej przestaje działać. W najgorszym – muszą sobie robić dziurę za każdym razem, jak się skaleczą. Inni, jak na przykład technicy, przyjmują ten syf przed każdym wyjściem. Zastanawiające jest to, że nigdy nie widziałem Nomada, który by przyjmował szczepionkę. Możliwe, że robią to tak, jak wy. Tak, wy też ją przyjmujecie. Średnio dawkę na tydzień czy dwa zjadacie z którymś posiłkiem nie mając o tym pojęcia.

sobota, 11 czerwca 2011

Interwał III (II)

Samuel wstał, trzasnął się otwartą dłonią w czoło i zaklął. Po tej dziwnej reakcji, zostawiając zdziwionego Mikela, odwrócił się i nieśpiesznie przespacerował do wyjścia. Jęknął odchylając drzwi bunkra i prześliznął się na zewnątrz. Zaczynało się już ściemniać, co było dobrą wiadomością plus sygnałem do rozpoczecia przygotowań ewakuacji. Mike wzruszył ramionami i napił się jeszcze wody. Zmęczenie po pełnych wrażeń godzinach powoli oddawało miejsce ogólnemu bólowi mięśni. Słodkie lenistwo zaczęło się do niego delikatnie dobierać, subtelnie ujmując mu ochoty do czegokolwiek, włącznie z ruszaniem się z miejsca gdziekolwiek. Z drugiej strony świadomość względnej bliskości własnego łóżka nie dawała mu siedzieć w miejscu dłużej niż to konieczne. Jego myśli popłynęły zwyczajowym torem w rejony najbliższej przyszłości i planów na spędzenie paru dni. Sprowadzały się zasadniczo do łóżka, błogiego, bezstresowego lenistwa i absolutnym, ale to absolutnym braku piasku. Ale najpierw: drałowanie kilka godzin przez pustynię.
Samuel wrócił po chwili tryskając radością i będąc sztywnym jak, nie przymierzając, ich ubrania które zapomnieli schować do środka.
-No bez jaj – jęknał Mikel, kiedy jego ubrania z, dosłownie, trzaskiem wylądowały obok niego. Gdyby Sam rzucił je pod innym kątem, pewnie by się połamały – To nie będzie przyjemne – Wziął koszulkę w ręce i zaczał ją wykruszać. Pomysł z wysuszeniem ciuchów był genialny, ale zapomnieli o drobnym szczególe. Że nie były mokre od wody, tylko od ich potu. Szybkie schnięcie wykrystalizowało sól i teraz musieli ją jakoś usunąć. Wzięli się za to od razu.
- Nie, raczej nie – stwierdził Sam gnąc zesztywniały materiał – noszenie tego będzie cholernie wkurwiające. Pierwszą rzeczą jaka nas czeka po powrocie do K4 będzie specer do pralni.
Mike odpalił papierosa i powolutku odsalał koszulkę, a potem resztę rzeczy. Nawet jego płaszcz nie był wolny od zesztywnień. Co ciekawe, chusta była w porzadku.
-O czymś jeszcze zapomnieliśmy? - Sam nie podniósł głowy zadając to pytanie. To co robił było całkiem zajmujące. I na swój sposób zabawne.
-To zależy – Mike skończył pierwszy, sięgnał do plecaka i wyciągnął dwa prostokatne pudełeczka – Łap – jeden z nich rzucił przyjacielowi, drugi położył sobie na kroczu i, korzystając z dwóch rąk, podciągnął spodnie odsłaniając górną część uda. Otworzył pojemniczek, wyciągnał małą, białą szmatkę i niewielką fiolkę. Otworzył ją zębami i wylał zawartość na materiał. Szybko wsiąknął, ale zdążyć uderzyć Mikela swoim ostrym, nieprzyjemnym zapachem. Przetarł sobie nią odsłonięte udo i chwilę gmerał tą samą szmatką w pudełeczku. Wyjął to, po czym, trzymając coś w zaciśniętej pięści, odwrócił głowę i uderzył się w mięsień w miejscu, które przetwarł chwilę wcześniej. Nastąpiły dwa syknięcia, w tym jedno Mikela. Poczekał chwilę i szarpnął ręką, odrywając ją gwałtownie. Drobna rana po ukłuciu wylała krwią i niedługo później przestała się sączyć. Podrzucił przedmiot i złapał go w locie w dwa palce – Mogę zapomnieć oddychać, ale o tym nie zapomnę – uśmiechnął się kwaśno.

piątek, 10 czerwca 2011

Interwał III (I)

Mikel rytmicznie wbijał raz po raz swój nóż w coś, co umownie można nazwać mięsem, a teoretynie znajdowało się w konserwie. Jego radość z jedzenia była porównywalna ze szczurem złapanym przez kota. Nie smakowało to najlepiej, ale było mniej lub bardziej miłym urozmaiceniem od pieczarkowej diety.
-Kurwa, to jest paskudne – jęknął, odchylając głowę w tył i mrucząc w eter. Cieszył się, że otworzyli tylko jedną puszkę. Dreszcze go przechodziły, gdy sobie pomyślał że mieli pomysł zjeść jedną na głowę.
-To oddaj – Sam jadł wcześniej i nawet nie jęknął. Ten wariat mający bez kubków smakowych posiadający chyba żołądek z ołowiu pochłonął swoją przepisową połowę z wyraźnym ukontentowaniem.
-Spadaj – Mruknął i włożył sobie kawałek do ust. Starał się tylko wystarczająco rozgryzać i połykać, by smak, który przypominał wędzoną wołowinę, ropę naftową i trociny ze sporą ilością tłuszczu i podejrzanej galarety, nie zagościł się zbytnio na jego podniebieniu. Ale fakt faktem – po zjedzeniu tego nie można było czuć głodu. Ani z resztą niczego innego. Po skończonym posiłku rzucił pustą puszkę pod przeciwległą ścianę bunkra. Strzelając kręgami, uwolnił się od lekkiego bólu karku i kręgosłupa.
Obydwaj byli w miarę wypoczeci, mimo że spali na zmianę po kilka godzin czekając na zmrok. O dziwo, nic przykrego ich nie spotkało, nie licząc obolałych pleców od spania na betonie. Samuel, który spał najdłużej (Mike miał z tym od dłuższego czasu problem i jego organizm przyzwyczaił się do kilku godzin odpoczynku dziennie), obudził się pół godziny wcześniej z martwą ręką. Nieopatrznie podłożył ją sobie pod głowę, co zaowocowało brakiem czucia i nieciekawym wrażeniem. Szybko przeszło, zmotywowane ciągłymi docinkami z ust Mikela. Tempo w jakim Sam doszedł do siebie spowodował tylko więcej docinków.
- Proszę, nie miałem pojęcia że tak szybko ci czucie wróci. Doświadczenie, co? - zaczepił go z paskudnym uśmiechem na twarzy, świadczącym o tym, że bez względu na to co odpowie jego przyjaciel, nastąpi druga część.
- Nie, nie pamiętam kiedy mi się to ostatnim razem przytrafiło – Był lekko zdezorientowany i praktycznie bezbronny intelektualnie. Samuel miał to do siebie, że jego umysł budził się jakąś godzinę po jego ciele. A Mike nie znał litości. Nigdy jej z resztą nie doświadczył.
- Nie kłam. Pewnie codziennie siadasz sobie na tej łapie żeby stracić czucie i zrobić sobie dobrze na obcego, co? - nie pytajcie w jaki sposób. Ale, mimo że to wydawałoby się niemożliwe, uśmiechnął się jeszcze bardziej.
- Nie, dawno tego nie... - biologiczny zegar Samuela, gdyby miał alarm, ogłosiłby wszem i wobec minięcie równej godziny - ...kurwa. Spierdalaj, złamasie – splótł ręce na piersi i odwrócił głowę. Mikel wybuchł dzikim chichotem, a Sam z ukrytą głową zachowywał iście pogrzebową powagę. W końcu zaczął się trząść powstrzymując z całej siły śmiech, nie wytrzymał i parsknał. Chwycił butelkę wody i rzucił w nią w przyjaciela, który złapał ją w locie – Jesteś zjebem
-Mhm – Napił się wody i odłożył ją obok. I, z trwającym nadal uśmiechem, wyprostował rękę z zaciśniętą pięścią – Bez litości? - mrugnał.
-Bez litości – udeżył ją swoją i wybuchnęli śmiechem. W końcu jednym z ich mott życiowych było coś w rodzaju "o ile ignorancję można wyleczyć za pomocą książek , o tyle na głupotę jedynym lekarstwem jest strzelba i szpadel".

czwartek, 9 czerwca 2011

Dziękuję :)

Trzy interwały w 38 częściach + 4 dodatkowe wpisy, prawie dwa miesiące codziennej pracy nagrodzonej prawie pięcioma tysiącami odwiedzin i kilkoma komentarzami. Dziękuję Wam wszystkim, namaste i do zobaczenia jutro przed 20, kiedy to zaczniemy Interwał numerek III :) Mam nadzieję że czytanie Szklanych Ogrodów sprawia Wam tyle samo przyjemności ile mnie pisanie ich.

A co do spraw organizacyjnych - zdecydowałem się na jeden dzień wolny w tygodniu. Będzie to albo piątek, albo niedziela. Zasada jest prosta: Jeżeli nie ma wpisu w piątek, to będzie w niedziele. Jezeli wrzucam coś w piątek - niedziela wolna. Enjoy i do zobaczenia :]

środa, 8 czerwca 2011

Interwał II (XXV)

Zajął się w końcu wnętrzem plecaka. Nie mógł uwierzyć, że należał do właściciela łóżka, za pomocą którego można by było wykurzyć cały Schron. Było czysto, uporzadkowanie, na swoim miejscu. Mikel zaczał po kolei opróżniać plecak. Na samym wierzchu były dwie, metalowe konserwy.
- Myślisz że to jeszcze będzie dobre? - Podrzucił jedną z nich kilka razy, zręcznie zgarniając bokiem w locie. Lewą ręką bawił się swoim ukochanym nożem. W przeciwieństwie do Badyla nie dorobił się swojego imienia. Żadne mu nie pasowało.
- Dziadek twierdził, że ruskie konserwy wojskowe są zdatne do momentu, w którym puszka zaczyna przypominać piłkę. Ta się nie nadęła więc powinno dać się zjeść. Otwieraj – Spróbował złapać ją przed Mikelem. Nie udało mu się to.
-Papu potem, teraz plecak – odłożył konserwę obok na beton, zaraz obok drugiej. Kiszki mu marsza grały, jednak chciał przetrząsnąć łupy przed jedzeniem.
Los (i martwy kolega) obdarzył ich hojnie. Czyste, nie łatane wojskowe spodnie, jakieś inne ciuchy, nóż wojskowy, baterie, zapalniczka podobna do Mikelowej. Dwie książki, zniszczone i poplamione, ale kompletne. Były to "Biblia" i "Ptasiek" autorstwa jakiegoś Williama Whartona. Twarde okładki, mimo że obdrapane i praktycznie bez koloru, dobrze chroniły zawartość. Ostatnie odkrycie wywołało sekundowy uśmiech na twarzy Mikela, który to dosłownie zanurkował głową i rękoma do plecaka.
-Jak wyglądam? - wyłonił się mając na twarzy czarną maskę przeciwgazową typu MP5, jeszcze bez filtra leżącego na dnie.
-Lepiej niż zwykle. Zauważam, że im mniej cię widać, tym jesteś przystojniejszy. Tylko nie odzywaj się, bo spieprzysz efekt – Samuel uśmiechnał się i wygiął po konserwę. Czas coś zjeść.

wtorek, 7 czerwca 2011

Interwał II (XXIV)

Mikel z ochotą otworzył plecak. Był ciekaw, co ten martwy śmierdziel nosił ze sobą, a poza tym najzwyczajniej w świecie uważał, że zasłużył. Uważał też wiele innych rzeczy, ale o tym kiedyś indziej. Faktem jest, że się zaskoczył zawartością i stanem, w jakim się ona znajdowała. Wszystko było poskładane, uporzadkowane i, co wywołało na twarzy Mikela grymas "coś jest nie tak", czyste. Nawet po tym, jak niezbyt delikatnie obchodzili się z nim do tej pory – wszystko było odpowiednio zabezpieczone i nie uszkodzone. Mimo tego, że plecak latał i lądował na betonie dobre kilka razy. Najpierw zaczał od bocznych kieszeni. Prawie nowy, prawie błyszczący kompas, ręcznie rysowana mapa kanałów w których niedawno byli, zestaw ogłówków i czarne, wieczne pióro. Pod nimi leżała owinięty w miękkie kawałki materiału szklany słoiczek z atramentem.
-Facet miał niezłą rękę – stwierdził Samuel, zwracając uwagę na boki mapy, upstrzone we freestylowych rysunkach, których motywem przewodnim była pokraczna sowa. Wyglądała po prostu ładnie. Wynikało z niej, że tunele prowadziły kilka, kilkanaście kilometrów w każdym kierunku – I chyba lubił łazić po kanałach – Plątanina ścieżek jakie rozrysował pod ziemią, była imponująca. Pomyślał, że mieli szczęście co do małego wyboru kierunków. Kanały to istny labirynt i nie mieli by szans się wydostać, gdyby się zgublili.
W kieszeni z przodu znajdował się mały notatnik. Mikel podwinął go, kiedy Sam był zajęty mapą. Pewnie kazałby mu go zostawić tutaj, jako coś, czego się zmarłym nie odbiera. "Moralista pierdolony" pomyślał i schował do kieszeni spodni. A on po prostu lubił czytać.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Interwał II (XXIII)

Natychmiast ucichł, a jedynym dźwiękiem jaki pozostał był gasnący pogłos uderzenia.
-Wiesz za co? - Szepnął Samuel. Na jego twarzy malowała się cała gama niejednoznacznych odczuć. Obłąkany uśmiech na twarzy Mikela przepalił się jak żarówka, nagle i nie zostawiając po sobie śladów światła. Po prostu się urwał - Pojebało cię. Posrało do reszty. Przestaję wiedzieć, czego się po tobie spodziewać, Mike. To już trwa prawie rok, stary, jesteś nieprzewidywalny i głupio ryzykujesz. To nie był pierwszy raz, kiedy odjebałeś coś takiego. A jednocześnie jesteś zwykle ostrożny i logiczny do szpiku kości. Kurwa, jak chcesz ginąć to nie przy mnie. Nie przy mnie, nie chce na to patrzeć, słyszysz?! - ryknął, jednocześnie uderzając leżącego Mikela pięścią w bark. Był wściekły i zmęczony odpryskami tej osobowości Mikela, która robiła wszystko żeby oberwać. Ten odwrócił wzrok, nie będąc w stanie znieść spojrzenie Samuela. Zrobił to na moment chwilę wcześniej i poczuł się tak źle, jak tylko to sobie można wyobrazić. Wiedział, żę przekroczył granicę i zdawał sobie sprawę że po raz kolejny. Z przekraczaniem pewnych tabu, zasad i narzucanych przez samego siebie ograniczeń jest pewien problem. Za każdym razem jest coraz łatwiej zrobić krok. Łatwiej na chwilę zapomnieć i nie przejmować się konsekwencjami, wyrzutami sumienia. Nie ważne jak sztywny kręgosłup moralny posiadasz. Jeżeli to było w jakikolwiek sposób przyjemne lub satysfakcjonujące – powtórzysz to. Mikel nigdy się do tego nie przyznał, ale tak naprawdę ostatnimi czasy najprzyjemniejszymi uczuciami jakie potrafił z siebie wykrzesać, były ból i strach. Pierwszy świadczył o tym, że dał z siebie wszystko i o tym, że nadal żyje. Dawał satysfakcję. A sam strach przypominał mu, że ma jeszcze coś do stracenia, nie ważne co myślał o swoim życiu. Był przyjemnie kojący. To, co się stało w kanałach uwolniło w nim i ból, strach w niespotykanych przez niego wcześniej natężeniach. Paradoksalnie, było to dla niego jedno z najprzyjemniejszych doświadczeń ostatnich miesięcy bezcelowego emocjonalnego dryfu.
-Mike... ja wiem dlaczego to robisz. Ale nie jestem w stanie tego zrozumieć czy zaakceptować. Wykańczasz się, biegasz po cienkiej linii. Fajki, alkohol, ok. Ale nie to, idioto. Nie to, jasne? Pamiętaj też trochę o mnie, bo cię samego nie zostawię - wstał w końcu. Jego ton z każdym zdaniem łagodniał.
-Przepraszam, Sam. Przepraszam... - Czuł się teraz źle. Z jednej strony mając wybór i znając dalszą kolej rzeczy – powtórzył by to. Z drugiej – rozumiał Sama.
-Wypierdalaj, a nie przepraszaj. Po prostu nie zachowuj się jak kompletny idiota, jasne?
-Jasne – Usiadł. Beton zaczął być nieprzyjemnie zimny w połączeniu z potem na jego plecach.
-Świetnie. To teraz zobaczmy co ryzykując własną dupą wywlokłeś z kanałów. Miejmy nadzieję że te szczury cię nie poobgryzały za darmo – Mrugnął do Mikela i chwycił plecak. Po chwili wahania odrzucił do spowrotem – Ty to zrób.

niedziela, 5 czerwca 2011

małe zmiany na przyszłość

Począwszy od następnego rozdziału cieprieć bedziecie katusze rzadszych wrzutów. Kwestią sporną tylko jest to, czy będę robie raz w tygodniu dzień wolny, czy zmienię częstość na co dwa dni. Mam sporo rzeczy do zrobienia, poza tym nie chcę Szklanych pisać na-odwal-się, byle tylko wyrabiać się na czas. Nie linczujcie, zaakceptujcie, kochajcie i czytajcie dalej :) Możecie być pewni, że nie odpuszczę pisania.

sobota, 4 czerwca 2011

Interwał II (XXII)

Dysząc ciężko dopadli do drabiny prowadzącej do względnego bezpieczeństwa. Targały nimi dziwne uczucia. Mieszanka panicznego strachu, euforycznego szczęścia i skrajnego wyczerpania pulsowała im w głowach w rytm rozsadzającego tętnice pulsu. Otwór włazu, przez który sączyło się przygaszone światło pozostawionego reflektora jawiło im się jak droga do raju.
Sam został popchnięty do przodu, co bez używania zbędnych słów zasugerowało mu, że ma wchodzić pierwszy. Mikel, będąc jakby w innym świecie, bezceremonialnie kopnął szczura, który wydawał się rozsądniejszy od reszty. Nie rzucił się bowiem na resztę gryzoni, tylko ruszył w pogoń za Łowcami. Koniec końców rozbił się głucho o betonową ścianę tunelu. Obserwując jego lot katem oka dostrzegł, że kilka innych też biegnie w ich stronę. Wskoczył na drabinę i zaczął się wspinać do bunkra. Nawet nie poczuł, kiedy jeden ze szczurów wbił zęby w jego but prawie go przebijając, by zostać z paskudnym chrupnięciem przetrącanego kręgosłupa rozgniecionym o metalowy szczebel. Bez czucia otworzył pyszczek i spadł z prawie dwóch metrów z nieprzyjemnym pacnięciem o grunt.
Samuel czekał na przyjaciela nad włazem, z wyciągnięta ręką. Mikel chwycił ją i podciągnął się, siadając na betonie i mając nogi zwisające obok drabiny. Przesunął się kawałek dalej, przeciągając gruby właz na miejsce, zamykając kanały. Odrzucił plecak, położył się na plecach i zaczął dziko, wręcz szaleńczo śmiać. Dawno nie czuł się tak... tak kurewsko żywy. Teraz to wszystko, co się zdarzyło kilka, kilkanaście metrów niżej wydawało mu się kiepskim żartem. A jednocześnie komicznym do granic przyzwoitości. Los sobie zakpił z nich w sposób niezwykle okrutny, ale on za to zakpił ze śmierci. W tym wypadku mającej postać skłębionej gęstwiny futra, ostrych, drobnych zębów i nagich ogonów. Zamknął zawilgotniałe oczy i śmiał się, czasami przerywając to kaszlem. Po dłuższej chwili Samuel usiał Mikelowi na klatce piersiowej i dał otwartą dłonią w pysk, aż echo poniosło się po pomieszczeniu.

czwartek, 2 czerwca 2011

Interwał II (XXI)

Widział jak się zbliżają w zastraszającym tempie. Sparaliżowany strachem stał nieruchomo, potrafiąc wyodrębnić pojedyncze szczury z całej masy. Wyglądały strasznie – wychudzone, obłąkane głodem, ze szklanymi, czerwonymi oczyma skierowanymi w jeden punkt, który był nim. Każda sekunda przeciągała się do wieczności.
-Mike, kurwa twoja mać, rusz się! - darł się Samuel, stojąc w tunelu prowadzącym do bezpiecznego wyjścia. Mikel już był pogodzony ze swoim losem. Zawsze twierdził, że za głupotę się płaci. I on nie może być wyjątkiem. Wyobrażał sobie już jak go dopadają, powalają na ziemię i pożerają żywcem. Rozdzierają ciało ostrymi siekaczami, dostają się do tkanek miękkich, rzucają do oczu i pozbawiają wzroku. Zaczął dygotać gdy zrozumiał, jak bardzo będzie cierpieć. Paradoksalnie ta wieczność męki zawarta w nawet nie sekundach rozmyślań, kazała mu działać. Jakkolwiek, ale ruszyć dupę i walczyć.
W chwili, kiedy odrzucił ostateczne poddanie, fala sięgnęła szczytu i zaczęła się dosłownie wlewać do pomieszczenia. A Mikel stracił wszelką ochotę do czegokolwiek. W akcie desperacji z całej siły cisnął Badylem w stronę żyjącej, spragnionej mięsa fali, nie mając nawet szczątkowej nadziei na skuteczność tego, co zrobił.
Po raz kolejny, mylił się.
Jego ruch wywołał przerażającą, wręcz ohydną reakcję łańcuchową. Rzucony przez niego metalowy łom swoim ciężarem zabił dobre dwa pierwsze rzędy gryzoni, niektóre przemieniając w krwawą miazgę. Drobne kości szczurów chrupnęły w sposób wybitnie nieprzyjemny. Niektóre, mimo że żywe, leżały ogłuszone. To, co się stało, było mieszanką niesamowitego szczęścia Mikela i okrutnego głodu, jaki trawił gryzonie. Dosłownie rzuciły się na martwych i rannych towarzyszy, starając się zaspokoić jak najszybciej, nim inne dojdą do truchła. Masa, czując świeżą krew, popadła w istne szaleństwo. Dźwięki i piski bólu mogące przyprawić o mdłości były nie do zniesienia. Po chwili szczury nie rzucały się tylko na trupy, ale także na te, które były w świeżej krwi, zamieniając zdarzenie w kanibalistyczną orgię. Po kilku sekundach żaden ze szczurów, które posiliły się jako pierwsze, nie pozostał żywy. A pozostałe kotłowały się, gryzły niemal na oślep, pożerały co mogły.
Mikel obserwował to wszystko wystarczająco długo, żeby chcieć zwymiotować, dojść do zmysłów i uprzytomnić sobie, że ma szansę ucieczki. To wszystko wydawało mu się nierealnym snem. Adrenalina sprawiła, że świat jakby zwolnił, a on, uciekając, płynął. Mijając Samuela chwycił go za kark i pociągnął za sobą.

środa, 1 czerwca 2011

Interwał II (XX)

Nigdy nie słyszeli szumu wody, co nie przeszkodziło im dojść do przekonania, że tak właśnie musi brzmieć. Wszystko by się zgadzało: wilgoć, żyjący szczur, zacieki, kanały. Mikel nie był chętny, ale Sam pociągnął go za sobą.
-Cholera, muszę to zobaczyć. Jedyna taka okazja, może się nie powtórzyć – dawno nie był tak podniecony. Nie mógł ustać w miejscu, wiercił się.
-Wiesz co o tym myślę, prawda? - Był zmęczony, zaczynał być głodny i znowu chciało mu się lać. Ale czego nie robi się dla przyjaciół.
-Ta. Przeżyję – Wraz z pokonywanymi metrami wzmagał się szum. Trochę za szybko, zdaniem Mikela. Kiedy zeszli wystarczająco, żeby zobaczyć co jest za zakrętem stanęli zaskoczeni. Dopiero teraz mogli wychwycić z tego szumu... piski.
-Sam... co to jest? - podłoga ciasnego korytarza prowadzącego nie wiadomo jak daleko wgłąb, jakieś sto metrów przed nimi – poruszała się. I zbliżała do Łowców w nieprzyjemnie szybkim tempie.
- Szczury? - Samuel aż zbladł przypominając sobie, co zrobił dosłownie chwilę temu. Trzask pękającej w drobny mak latarki rozniósł się po korytarzach. Sekundę później już ich tam nie było. Biegli ile sił w górę, który z tej perspektywy wydawał im się morderczy. Całe zmęczenie po godzinach biegania i grzęźnięcia w piasku pustkowi wróciło do nich. Zarzynały im omdlewać mięśnie nóg, niebezpiecznie zwolnili. Kiedy w końcu weszli na szczyt, żyjąca fala wylała się zza zakrętu. Setki, tysiące szczurów, wygłodzonych od ostatniego posiłku, rozszalałych z łaknienia jakiegokolwiek pożywienia, szarżowały w ich stronę. Mikel zauważył, że były wychudzone, mimo że spore. Szara masa biegła bez wytchnienia, a oni zatrzymali się by patrzeć. Zrozumieli swoją głupotę w porę. Wystrzelili jak sprinterzy, odnajdując w sobie resztki sił.
-Plecak! - Jęknął, prawie się potykając o własne nogi.
-Zostaw to, uciekamy! - Widząc, że Mikel zmienia kierunek Samuel ryknął, biegnąc ile sił w nogach w stronę tunelu z wyjściem.
Zarzucił plecak przez lewe ramię i stanął. Jego wzrok zahaczył leżący szkielet i, nagle, Mikel rozumiał wszystko – dlaczego tam leży z dziurą w głowie i kompletnie czysty. Obgryziony. Dopiero teraz zauważył, że jedna z jego rąk jest rozpaczliwie wyciągnięta w stronę tunelu. Doszło do niego z siłą pięści, że nie zdąży uciec i nieświadomie ścisnął Badyla z taką mocą, że z palców odpłynęła mu krew. Spojrzał na Samuela, stojącego przy wlocie i uśmiechnął się bezsilnie.