Not really familiar with polish? Try >> ENGLISH VERSION << of this site :)

Nowe fragmenty 2 razy w tygodniu

Tych, którzy nie lubią się rozdrabniać, zapraszam na strony zawierające wszystko, co zamieściłem do tej pory (nie liczac biegunek werbalnych). Aktualizacja średnio co tydzień.

czwartek, 30 czerwca 2011

Yo, Mons!

Yo! Ostatni tydzień był co najmniej ciężki. Sporo do zrobienia, sporo zabawy, sporo jazdy i w tym całym zapieprzu za mało mialem czasu na pisanie czegokolwiek, nie mówiąc już o Szklanych. Są dla mnie ważne, ale musicie mi wybaczyć że są rzeczy które stawiam od nich odrobinkę wyżej. Nie dużo, but still. Spowiedzajcie się za to dłuzszych odcinków przez najbliższy tydzień dzień w dzień. W następny piątek może wyjść różnie, ale wszystko wyjdzie w praniu. A teraz... Enjoy! :]

Dzisiejszy odcinek post niżej \/

Interwał III (XI)

Jakies dwie godziny później dołączył do nich kolejny Nomada, przychodzacy z wiadomościami o pogodzie. Był okryty od stóp po czubek głowy, oczy zasłaniały mu gogle naciągnięte na chustę, którą miał owiniętą twarz. Za pierwszym razem nikt niczego nie zrozumiał, dlatego ściągnął materiał z ust i powtórzył. Burza była gwałtowna, ale tak też gwałtownie postanowiła zmienić miejsce. Zgodnie z przewidywaniami w ciągu najwyżej pół godziny piasek powinien był przestać latać jak popieprzony. Zaskakująco szybko, biorąc pod uwagę założenie, że burze piaskowe trwają przynajmniej kilka godzin, a wśród wędrowców krążyły słuchy o nawet kilkudniowych. Powierzchnia się ciągle zmieniała, czasami zbyt szybko by można było się przygotować. Pogoda powoli zaczynała być nieprzewidywalna. Po ledwo dwudziestu minutach zeszło do nich dziesięciu mężczyzn, którzy zaopiekowali się pozostawionymi bagażami. Wszyscy wyglądali tak samo anonimowo – zasłonięta twarz, podobny ubiór, a nawet budowa ciała. Każdy z nich był co najmniej barczysty. Założyli wielkie, wzmacniane metalowymi rurkami plecaki turystyczne, których materiał aż trzaskał z przeciążenia. Wychodzili po kolei, delikatnie sugerując, by Nikolai, David i "ci dwaj kolesie" w końcu przestali jeść i się ruszyli, bo przez nich odwlekają wymarsz. Wyglądało na to, że wszyscy już są gotowi i czekają na skompletowanie Karawany.
Chcąc nie chcąc, zebrali się i ewakuowali się z piwnicy, wychodzac na placyk między budynkami. Kłębiło się tam już z trzydzieści osób, w większości gotowych do natychmiastowego opuszczenia miasteczka. Samuel zauważył, że wśród nich jest kilkoro dzieci, ale tylko jedno mogło mieć problemy z samodzielnym chodzeniem. Chodziło konkretnie o zawiniątko na piersiach jednej z kobiet, którym musiało być niemowlę. Gapił się dłuższą chwilę nim zrozumiał, że jest w trakcie karmienia. Nie będąc przyzwyczajony do tego typu widoków odwrócił zawstydzony głowę, mając nadzieję, że nikt mu tego później nie wypomni. Nie to, że miał coś przeciwko, albo uważał karmienie piersią za obsceniczne. Po prostu chciał zachować kobiecy biust w koszyku "seksualność", nie przenosząc go do "papu/przedmiot użytkowy". Dwójka dorastających mu najwyżej do splotu słonecznego chłopców przebiegło niemal po nim, potrącajac go. Uśmiechnął się – dzieci pozostawały dziećmi bez względu na to, w jakich warunkach przyszło im nimi być. Mimo że wychowywane w czasami nieprzyjemnych warunkach, doświadczane pustkowiami i pustynią od najmłodszych lat – potrafiły cieszyć się chwilą wolności. W tym momencie dwójka została złapana przez starszą kobietę i srogo opieprzona. Wskazała palcem Samuela i rozkazała coś chłopcom. Ci podeszli nie śpieszac się zbytnio, nieco zawstydzeni powiedzieli "przepraszam" i... zaczęli biegać dalej. Babka pokręciła tylko głową i zajęła się pakunkami.

piątek, 24 czerwca 2011

Interwał III (X)

Już na spokojnie, nie mierząc w siebie wzajemni żadną bronią, usiedli by porozmawiać. Wszyscy mieli wiele pytań, w szczególności parka Mikel – Nikolai. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie są rodziną, ale była między nimi wyczuwalna więź. Drugi Nomada o imieniu David, postawił na środku, między nimi, lampę i odpalił ją. Trochę kopciła, ale dawała sporo światła i rozniosła po piwnicy przyjemny zapach którego Samuel nie potrafił zidentyfikować. Słodki, może odrobinę drażniący zmysły, dający wrażenie ulotnej beztroski. Postawił też misę z sucharami i żółtym serem. To drugie świadczyło o tym, że niedawno byli w jakimś schronie, kwestia najwyżej dwóch dni. David ze swojej strony zaserwował pozostałą puszkę żarcia z trocin. Tyle mieli, wszystko inne się skończyło – włącznie z wodą. Gdyby burza miała trwać zbyt długo, wdepneliby w wielkie gó... kłopoty. Z wdzięcznością więc przyjęli dołączenie do prowizorycznego stołu pełnej butelki. Rozmawiali długo, dzieląc się informacjami o ostatnich wyprawach i miejsach, które można odwiedzić w przyszłości. Łowcy opowiedzili Nomadom co ich spotykało w ostatnich kilkudziesięciu godzinach, pomijając stosownym milczeniem co większe porażki i koloryzując ile tylko mogli. David był jak dziecko, które opowiada swojemu ojcu jakie skarby wygrzebał z ziemi. Musiało w końcu dojść do momentu w który padnie pytanie "co dalej?". Koniec końców, mieli więcej szczęscia, niż przypuszczali. Karawana, której członkiem był Nikolai, schroniła się przed burzą w tym opuszczonym miasteczku nie bez powodu. Kierowali się bowiem do K4, co było pocieszającym zrządzeniem losu. Nie zostało to powiedziane wprost, ale między wierszami ukrywało się stwierdzenie, że to Niko zasugerował kierunek i miejsce. Nomadzi, porozrzucani po kilkunastu piwnicach i osłoniętych wnętrzach, byli przygotowani na falę piachu na długo przed jej przyjściem. W teorii mogli by zdążyć przed nią dotrzeć do schronu, ale nie było to w żaden sposób warte ryzyka. Woleli czekać nawet na następną noc, niż nie mieć pewności na bezpieczną podróż. Mieli ze sobą zbyt wielu ludzi, w tym dzieci, i ogrom sprzętu do wymiany.

czwartek, 23 czerwca 2011

Interwał III (IX)

-Piotruś? - Mikel przestał podduszać leżącego i drgnął. Niewielka zmiana pozycji sprawiła, że poczuł lekki nacisk na swój bok na wysokości lewej nerki. Nie musiał patrzeć w dół żeby wiedzieć, że wcale nie był w tak dobrej pozycji jak mu się wydawało przed chwilą. Spojrzał za to w końcu na człowieka, na którego się rzucił. Uśmiechał się paskudnie, a jego policzek zdobiła niezaleczona, kilkudniowa rana. Wyglądała na całkiem głęboką i wartą zszycia, a przynajmniej zakrycia gazą czy innym opatrunkiem. Jej właściciel zdawał się wcale tym nie przejmować. Mikel swoją twarz nadal miał zasłoniętą chustą, ale uśmiechnął się, cofnął nóż i usiadł na nogach człowieka, którego przed chwilą jeszcze nazywano Andrei.
-Miałeś ty szczęście, młody, bo gdybyś gadać nie zaczął to tylko byś kwiknął i mi ubrania juchą zafajdał. Nie tego cię uczyłem. A teraz odwóć łeb bo zaraz oślepnę – nie odwrócił wzroku, mimo że snop światła wwiercał mu się w oczy. Nie musiał widzieć, by potrafić zabić – i zdejmij to gówno z twarzy.
-Jeszcze chwilę a na twojej gębie będzie można grać w kółko i krzyżyk, stary capie – zdjął latarkę i odwinął chustę z twarzy – od dawna nie wpadłeś. Prawie rok minał od czasu, kiedy widzieliśmy się ostatnio. Już zaczałem myśleć że leżysz gdzieś tam wyszuszony i przysypany piaskiem – Nikolai ruszył się, sięgając ręką w okolice buta. Sczęk zabezpieczanej pochwy świadczył o tym, że odłozył swój nóż.
- Chciałbyś, gówniarzu. Może nie umrę ze starości, ale na pewno nie w ciągu najbliższej dekady – zaśmiał się ochryple i rozkasłał. Odwrócił głowę i zasłonił usta ręką. Przemielił coś palcami, krzwiąc się lekko – Job twoja mać.. - przeklął cicho i wytarł dłoń o spodnie.
-Co ty tutaj robisz? - Dźgnął go lekko palcem w klatkę piersiową.
-Zapytał bym cię o to samo, ale najpierw mógłbyś ze mnie zleźć. A twój kumpel mógłby przestać mierzyć w mojego idiotę ze swojego gnata – Ruchem głowy wskazał na Samuela, ciągle sztywnego jakby mu ktoś w tyłek kij wsadził. Zmieszał się i niepewnie opuścił broń. David w odpowiedzi na to schował ją do swojej kabury, którą nosił przy biodrze. Sam wypuścił długo przetrzymywane powietrze i skurczył się. Czuł się oszołomiony przebiegiem zdarzeń i nie bardzo wiedział co myśleć. Krótka analiza doprowadziła go do wniosków, że chyba są bezpieczni. Z naciskiem na słowo "chyba".

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Interwał III (VIII)

Nikolai Igor Pietrov był ostatnim człowiekiem, którego chciałbyś zdenerwować. Szorstki, brutalny w słowach i zachowaniu, bezwzględny. Był jedną z tych osób, których sama przeszłość mogłaby wypełnić całe życie kilku osób. Był dokładnie taki, jakim oczekiwała go pustynia - Nomadą, cząstką społeczeństwa ciągłych podróżników i wolnych handlarzy. Wolny strzelec, ochroniarz, bez rodziny i z nieliczną grupką przyjaciół wśród swoich. Szanowany, ale jednak na granicy między akceptacją a odrzuceniem. Jego wygląd poświadczał psychikę. Zwykle lekko przygarbiony, zawsze w gotowości do ataku czy obrony. Gdyby się wyprostował, byłby troszkę wyższy od przeciętnego mężczyzny. Pociemniała, przepalona skóra człowieka, który nie raz widział świt i przeżył, kontrastująca z niebieskimi oczami. Burzliwa młodość którą przeżył pozostawiła liczne ślady na jego ciele i twarzy w postaci blizn i wczesnego siwienia. Zwykle ogolony na łyso, uwidaczniając długi, jaśniejszy ślad ciągnący sie od brwi prawego oka do prawie czubka głowy – pamiątkę po pokojowych pertraktacjach między jego Karawaną a przyjaźnie nastawionych mieszkańcach schronu. Dopiero później dowiedzieli się, że jego poprzedni mieszkańcy zostali wybici co do nogi. Wyglądał kilka lat starzej, niż był w rzeczywistości. Przy bucie nosił długi, lekko zakrzywiony nóż, którego używał z niemal chirurgiczną precyzją. Potrafił zabić bez wyrzutów sumienia. Wsławił się swoją zdolnością do wyciągania informacji nawet od najodporniejszych. Jego metody przerażały i jednocześnie wzbudzały podziw. Często znikał na kilka dni by wrócić tak nagle, jak wyparowywał. Zawsze trafiał na obóz, nigdy nie pomylił szlaków. Zdolności przewidywania kolejnych ruchów Karawany które posiadał graniczyły z jasnowidztwem. Był wycofanym profesjonalistą, który zawsze dotrzymuje kontraktu, bez względu na jego treść. I mimo tego wszystkiego, prawie dekadę wcześniej, los związał żyjący ten wrak człowieka nieposiadający wystarczających powodów by żyć z facetem po czterdziestce i jego nastoletnim synem, którzy zagubili się na pustynii.

sobota, 18 czerwca 2011

Interwał III (VII)

Stali w miejscu, nie waząc się odwrócić. Nie pozostało im nic więcej jak tylko czekac na rozwój wypadków i robić wszystko, co pozwoliłoby im pozostać żywym. Mikel poruszył się niespokojnie, spięty jak agrafka. Sam był już tylko ciężko wkurzony na fatum, które nie chce ich opuścić.
-Spytałbym się, co do kurwy nędzy robicie, ale burza piaskowa może to tłumaczyć za was. Przede wszystkim wybraliście zły czas, miejsce, a przede wszystkim budynek – ciągnał nieznajomy, nadal ukryty w mroku – Poprosze was teraz, żebyście powolutku zdjęli bagaże. Nie muszę chyba wspominać, żebyście nie wykonywali czasem jakiś gwałtownych ruchów. Andrei po nie podejdzie – Zdanie zakończyła seria kaszlnięć osoby zmagającej się z chorymi płucami. Odchrząknął ciężko i splunał gęstym śluzem w bok. Słysząc to, Samuel skulił się. Obydwaj przyjaciele zdjęli plecaki, trzymając je jeszcze w garści – Mógłbyś w końcu się ruszyć?
Łowcy spojrzeli po sobie ukradkiem. W takich chwilach potrafili rozmawiać bez słów, posiłkując się jedynie drobnymi gestami, które tylko oni mogli zauważyć. Mikel odpiął zabezpieczenie noża, a Sam już w tej chwili trzymał w dłoni rewolwer. Naładowany czy nie, miał moc zmieniania sytuacji na korzyść tego, kto go trzymał. Teraz byli zgodni – zbyt długo pracowali i za bardzo ryzykowali by zdobyc to co znaleźli, by go stracić w tak głupi sposób. Usłyszeli kroki kogoś, kto musiał nosić ciężkie buty, prawdopodobnie wzmacniane jakąś blachą. W momencie, gdy Mikel poczuł szarpnięcie, gwałtownie obrócił się zdzielając go łokciem w głowę powodując lekkie ogłuszenie, zasłonił się nim i spojrzał dokładnie w twarz Davidowi. Ten, oślepiony silnym strumieniem światła latarki, jęknął oślepiony. Dalej było już z górki – trzymając nóż w drugiej ręce podciął przetrzymywanego napastnika i przewrócił, lądując na nim całym swoim ciężararem. Złowrogie kliknięcie rewolweru trzymanego przez Samuela przebiło się przez szum, przerywając go momentalnie. Celował nim w nieznajomego z bronią, który w szoku po oślepieniu zasłonił sobie oczy prawą ręką, tą samą która groziła im jeszcze chwilę temu. Teraz on stał jak sparaliżowany, będąc w patowej sytuacji. Mikel leżał na drugim gościu, starając się ograniczyć mu możliwe ruchy.
- Rusz się tylko skurwysynu to ci wbiję żelastwo w żołądek – warknął wściekły, przyduszając go łokciem i przykładając ostrze do jego brzucha. Nieznajomy momentalnie przestał walczyć i rozluźnił się. Sprawiał wrażenie zszokowanego.
- Eee... Mike?

czwartek, 16 czerwca 2011

Interwał III (VI)

Szli jakiś czas, nieustannie marudząc. Chmury zniknęły pozostawiając czyste niebo, więc widoczność poprawiła się wystarczająco by przestać się potykać o własne nogi. Przyjęli to z widoczną ulgą, mimo tego że oni też byli dużo bardziej widoczni. W oddali majaczyły zarysy budynków opuszczonego miasteczka. Mieli mieszane uczucia co do tego miejsca. Nik tam nie mógł mieszkać, ale nadal budziło ich niepokój. Ten z kolei czuli pod skórą od dłuższego czasu, jakby miało nastąpić coś, co miało im się nie spodobać. Nie pierwszy raz z resztą od poczatku wypadu. Zauważyli w sobie pewnego rodzaju napięcie albo podniecenie, powietrze było odczuwalnie naelektryzowane.
-Czujesz to? - Szepnął Mikel rozglądając się wokół siebie. Dobrze znajome poczucie zagrożenia go nie opuszczało.
-Tia. Myślę że znowu będziemy biegać – westchnał ciężko i wskazał na horyzont po swojej lewej stronie – Tamte chmury nie wyglądają zabawnie.
-Myślisz że... - Mikel jęknął. Miał zdanie na ten temat i zdecydowanie wolał usłyszeć coś innego.
-Myślę że powinniśmy się pośpieszyć – Ich kroki zgęstniały. Jak to mówią? Cisza przed burzą?
Po dobrej godzinie ciągłego marszu dotarli do pierwszych, peryferyjnych zabudowań. Wyglądały upiornie – ciemne, ciche, zniszczone. Bez życia, które je opuściło dawno temu. Dom z cegły powoli się sypał, zapuszczony i nękany tak piaskiem, jak i upływającym czasem. Każda wolna przestrzeń została zajęta przez rosnącą, bezlitosną pustynię. Kluczyli między murami, wyobrażając sobie, jak się żyło przed Upadkiem na powierzchni.
-Wiesz ze kiedyś było tysiące takich miast? Może nawet tutaj było zielono... - Samuel zatopił się w myślach. Każda z nich był całkiem przyjemna – powierzchnia bez piasku, rośliny, rodzina, brak ścisku i pieczarek. Życie wtedy jawiło mu się jak utracony raj, z którego ludzkość została brutalnie przepędzona do podziemnych schronów.
-Tylko mi się nie rozczulaj. Spadamy stąd, nie wiadomo co tutaj siedzi. I jest kurwa za cicho – Przeskoczył przez kupkę gruzu. Tyle zostało ze słabej ściany ceglanego domu, który musiał być stary nawet wtedy, kiedy miedzkali w nim ludzie. W porównaniu z nim reszta trzymała się całkiem nieźle. Szli czymś, co mogło być główną drogą. Była zasypana i niewidoczna, ale budynki znajdowały się po obu stronach, tworząc aleję. Nie nieli najmniejszej ochoty dłubać i szukac fantów w tej dziurze, więc wyjście z niej nie zabrało im dużo czasu. Cały czas czuli się dziwnie, jakby ktoś wbijał im wzrok w plecy. Obracali się raz po raz, ale niczego ani nkogo nie potrafili wychwycić. W momencie, gdy już mijali ostatni budynek, pogoda zmieniła się. Wiatr pojawił się nagle i ze zdumiewającą siłą. Drobinki piasku atakowały ich wbijając się w twarze, więc natychmiast zawiązali chusty. Nie dało rady, musieli zawrócić i przeczekać. Głupotą byłoby iść dalej mając naprzeciw siebie ścianę latającego pyłu ostrego jak kawałki szkła.
-Znowu kurwa musimy czegoś szukać! – wrzasnął Mikel starając się przekrzyczeć wiatr. Było coraz głośniej i nieznośniej. W odpowiedzi Samuel pociągnął go w stronę najbliższego domu, który wyglądał w miarę solidnie. Drzwi były wywalone i leżały w drzazgach, trochę już przysypane. Szkło w oknach było powybijane, więc musieli znaleźć kryjówkę głębiej. Po chwili poszukiwań znaleźli wejście do piwnicy. Zeszli do niej, nie mając lepszego pomysłu na dalsze działanie. Byli cholernie niespokojni odpalając latarki. Kidy było już za póno na odwrót, zauważyli masę lezacych pod ścianą pakunków a coś poruszyło się za ich plecami. Znajomy, metaliczny trzask odbezpieczanego kurka rewolweru sparaliżował strachem.
-Dzień dobry, nazywam się David a to Andrei. Wy, jak mniemam, jesteście idiotami i jeżeli się ruszycie, to was najzwyczajniej w świecie zastrzelimy.

środa, 15 czerwca 2011

Interwał III (V)

Noc była chłodna, praktycznie bezwietrzna i cholernie ciemna przez chmury, które odgrodziły powierzchnię od światła gwiaz i księżyca. Były gęste, ale brak ruchu powietrza wykluczał deszcz. Szli obok siebie, grzęznąc w pasku i potykając się o własne nogi. Byli zmęczeni, ale nie fizycznie. Byli zmęczeni powierzchnią, oddaleniem od domu i ciągłym ruchem w nieprzyjaznym otoczeniu. Woleli nie odpalać latarek ze względów bezpieczeństwa. Mieli przy sobie sporo wartościowych przedmiotów przy nikłej szansie obrony przed jakimkolwiek atakiem. Badyl został ze szczurami, noże były mało skuteczne. W razie czego mogliby liczyć tylko na rewolwer, do którego nie mieli amunicji. Broń palna, nie ważne czy naładowana czy nie, zawsze potrafiła być pewną kartą przetargową w transakcjach typu "dobytek albo życie". Tak, to nie zwierzęta czy infekcja były najpoważniejszym zagrożeniem, tylko ludzie. Żyli w trudnych czasach które stworzyły trudne społeczności. Poza schronami, na powierzchni prócz nich na pewno był ktoś jeszcze. Najlepsze co mogło ich spotkać, to nie zawsze przyjaźnie nastawieni Nomadzi, w szczególności gdy przypadkiem odkryjesz ich stacje przeładunkowe czy dzienne kryjówki. Ci handlarze bywali bezwzględni i nieludzcy. Tak samo jak bywali inni wobec nich. Woleli także nie spotkać na swojej drodze innych Łowców, z dwóch powodów. Pierwszy, praktyczny: dobry zwyczaj kazał dzielić się łupami z tymi mającymi mniej szczęścia. Drugi, główny i łączący się z pierwszym: Zbieracze głównie składali się ze schronowych przestępców, ludzi bezwzględnych, pozbawionych zasad albo wszystkiego. Stanowili potencjalne zagrożenie i i Samuel, i Mikel, zdawali sobie z tego sprawę. Nie lepiej byłoby zostać zauważonym przez tych, którzy żyli na powierzchni. Nierzadko głodujący, zdesperowani, samotni. Była to ciężkostrawna mieszanka dające nikłe rokowania na współpracę. O trafieniu na Nowych woleli nawet nie myśleć. Tak więc szli w ciszy, mając zasięg widzenia tylko na kilka metrów w każdym kierunku. Przyjaciół i ich cel reprezentowały dwa czerwone punkty: latarnii pokazująej położenie K4 i zapalony papieros (i czasami błyskająca na chwilę latarka czołowa). Mieli nadzieję, ze się rozpogodzi, bo Mike już zarył raz twarzą w piasek.
-Z mapy wynika że najkrótszą drogą przetniemy jakąś wiochę. Okrążamy to gówno czy ryzykujemy? A tak poza tym mógłbyś mnie ostrzegać przed kamieniami kiedy czytam mapę – Złapał równowagę, prawie ją upuszczając. Niedopalony papieros upadł w piasek, oblepiając się jego drobinkami.
-To się zatrzymaj. A jeżeli chodzi o tą dziurę, to myślę że wyczerpaliśmy nasze wspólne zasoby niefarta na jakiś czas. Byle szybciej, Mike – Złapał go za plecak nie pozwalając upaść po raz kolejny. Bolały go stopy i odezwało się pokłute udo. Lekko przez to utykał.
-Też tak myślę. Rzygam już tym piaskiem – splunął w peta. Trafił zaraz obok, więc ze złością zasypał go piaskiem i gwałtownie przydeptał.
-To trzeba było go nie żreć – wsunał rękę pod koszulkę i zaczał się drapać po klatce piersiowej. I tak sporo czasu mineło nim zaczęło go swędzieć.
-Coś się dowcipny zrobiłeś ostatnio – spojrzał na niego spode łba.
-Stwierdziłem że moje życie i tak jest kurwa komedią.

wtorek, 14 czerwca 2011

Interwał III (IV)

Rozmasował sobie zdrętwiałe udo. Nie miał pojęcia dlaczego oni musieli przyjmować szczepionkę domięśniowo, a normalni ludzie zwyczajnie, mniej lub bardziej świadomie, ale doustnie. Domyślał się, ze to kwestia szybkości rozprowadzenia po organiźmie, ale głowy by za to nie dał sobie obciąć. Dobrą chwilę zajęło, nim zdążyli się ubrać. Materiał był w porządku, ale czuli lekki dyskomfort psychiczny. Tylko czekali aż zacznie ich coś swędzieć czy drapać.
-Zbyt często o tym zapominasz, stary. To nie był pierwszy raz, a doskonale sobie zdajesz sprawę ile od tego płynnego gówna zależy – chwile obracał w palcach szklaną ampułkę w której znajdował się specyfik, po czym wcisnął ją na odpowiednie miejsce w pojemniczku – Kiedyś nie weźmiesz tego o raz za dużo – Spojrzał na Sama z wyrzutem. A to podobno on jest nieodpowiedzialny i ryzykuje niepotrzebnie życiem.
- Tia, już mi nie matkuj. Pamiętaj za siebie i będzie w porządku. I tak bym to zrobił – Nie był pewien swoich słów. Mikel miał rację, ale przecież tego nie przyzna. Wolał mieć swojego przyjaciela i jego ego pod niewielką kontrolą. Dla dobra ich wszystkich – no, czas się zbierać. Mam dosyć tego miejsca, ciebie, kanałów, piasku i jeszcze ciebie. Muszę odpocząć, a nie zrobię tego nie dostając się wcześniej do domu. Rusz więc z łaski swojej swoja przerośniętą dupę.
-Mhm – Mikel odpoczywał pod ścianą, w praktycznej ciemności. Jego reflektor powolutku dogasał, dając wystarczająco dużo światła by się nie wypieprzyć na pysk przez jakieś gówno leżące na ziemi, ale za mało by było cokolwiek więcej widać. Nastąpił metaliczny trzask odpalanej zapalniczki, a niewielki płomień na chwilę oświetlił siedzącą w kucki sylwetkę. Ogień odbił się krótkim błyskiem w oczach Mikela, który nagle stał się tylko kropką czerwonego żaru na tle niezbyt intensywnego, ale nadal mroku. Jakkolwiek byś się nie wysilał, oczy nie były w stanie się przyzwyczaić do ciemności właśnie przez ten jeden, jasny punkt – jesteś pewien że mozemy już ruszać? Przed chwilą miałeś całkiem sporą igłę w nodze – Żar poruszył się, przeleciał trochę na bok i ukruszył się nieco, spadając wraz z popiołem. Natychmiast wrócił na poprzednie miejsce.
-Tak, idziemy. Szybko dochodzę do siebie – Włożył swój reflektor do plecaka i dźwignął się z betonu, zarzucając pakunki na plecy.
- Wspominałem już co myślę o twoich drętwych kończynach? - Punkt pofrunął do góry. Ostatnie źródło światła, prócz resztek półmroku sączącego się z zewnątrz przez uchylone drzwi, zgasł. W tym momencie Mikel włączył swoją latarkę czołową i przy jej asyście pozbierał swoje rzeczy. Moment kombinował z dodatkowym plecakiem szukając najwygodniejszej kombinacji, ale ostatecznie założył go sobie na brzuch
- Sam jesteś drętwa kończyna. A nawet kutas – Samuel podszedł do drzwi bunkra i z nieukrywanym wysiłkiem otworzył je. Wydawały mu się cięższe niż ostatnio.
- Nikt mnie tak miło od dawna nie nazywał. Wzruszyłem się – gdyby światło było intensywniejsze, można by było zauważyć, że Mikel się uśmiechnął. Lubił się droczyć, traktował to wręcz jak rozrywkę – Spadajmy stąd.
Samuel postawił pierwszy krok poza bunkier i poczuł jak jego stopa zapada się lekko w piasek. Już miał go dosyć.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Interwał III (III)

To codzienny rytuał, który przechodzi każdy Łowca przed wyruszeniem w drogę. Ampułka z czymś, co można nazwać szczepionką wpychana jest do aplikatora a potem jej zawartość wprowadza się w mięsień. Boli i chwilę paraliżuje nogę, ale szybko przechodzi. Przede wszystkim ze wzgędu na mieszankę leku, środków przeciwbólowych i drobnej dawki narkotyku, którym jest najczystsza amfetamina. Wielkie głowy, które wymyśliły i sposób dawkowania, i skład doszły do wniosku, że Śmieciarzom przyda się nie tylko znieczulacz fizyczny, ale też psychiczny. Dzięki temu mogą pracować dłużej i mniej się przejmują zagrożeniami. Z drugiej strony amfetaminy jest tylko tyle, by dac lekkiego kopa na dzień dobry. Uzależnienie jest praktycznie niemożliwe, chociaż poznałem kilku wariatów którzy wstrzykiwali sobie kilka ampułek na raz.Z biegiem czasu niewiele z nich później zostawało. Szczepionka to troche nieodpowiednia nazwa na ten specyfik, ale lepszej nie potrafię znaleźć. Przede wszystkim- nie daje pełnej skuteczności. Infekcja, która zamknęła nas w schronach, nadal jest śmiertelna. Mieszanka tylko zmniejsza szansę na zakażenie, nie eliminuje czy daje odporność. Jakiś jajogłowy kiedyś mi tłumaczył, że to kwestia blokerów czy czegoś. A skoro już przy tym jesteśmy... istnieje różnica między zarażeniem a zakażeniem. Pierwsze może się roznosić na przykład w powietrzu, jak katar. Tak kiedyś działała Infekcja. Zmieniła jednak swoją naturę i przenosi się bardziej na otwarte rany, otarcia. Nawet owady są przez to zagrożeniem.
Wszyscy jesteśmy od tego leku mniej lub bardziej zależni. Najbardziej ci, którzy wychodzą na zewnątrz. Oni w najlepszym przypadku muszą to przyjmować co dwadzieścia cztery godziny. Po tym czasie najzwyczajniej przestaje działać. W najgorszym – muszą sobie robić dziurę za każdym razem, jak się skaleczą. Inni, jak na przykład technicy, przyjmują ten syf przed każdym wyjściem. Zastanawiające jest to, że nigdy nie widziałem Nomada, który by przyjmował szczepionkę. Możliwe, że robią to tak, jak wy. Tak, wy też ją przyjmujecie. Średnio dawkę na tydzień czy dwa zjadacie z którymś posiłkiem nie mając o tym pojęcia.

sobota, 11 czerwca 2011

Interwał III (II)

Samuel wstał, trzasnął się otwartą dłonią w czoło i zaklął. Po tej dziwnej reakcji, zostawiając zdziwionego Mikela, odwrócił się i nieśpiesznie przespacerował do wyjścia. Jęknął odchylając drzwi bunkra i prześliznął się na zewnątrz. Zaczynało się już ściemniać, co było dobrą wiadomością plus sygnałem do rozpoczecia przygotowań ewakuacji. Mike wzruszył ramionami i napił się jeszcze wody. Zmęczenie po pełnych wrażeń godzinach powoli oddawało miejsce ogólnemu bólowi mięśni. Słodkie lenistwo zaczęło się do niego delikatnie dobierać, subtelnie ujmując mu ochoty do czegokolwiek, włącznie z ruszaniem się z miejsca gdziekolwiek. Z drugiej strony świadomość względnej bliskości własnego łóżka nie dawała mu siedzieć w miejscu dłużej niż to konieczne. Jego myśli popłynęły zwyczajowym torem w rejony najbliższej przyszłości i planów na spędzenie paru dni. Sprowadzały się zasadniczo do łóżka, błogiego, bezstresowego lenistwa i absolutnym, ale to absolutnym braku piasku. Ale najpierw: drałowanie kilka godzin przez pustynię.
Samuel wrócił po chwili tryskając radością i będąc sztywnym jak, nie przymierzając, ich ubrania które zapomnieli schować do środka.
-No bez jaj – jęknał Mikel, kiedy jego ubrania z, dosłownie, trzaskiem wylądowały obok niego. Gdyby Sam rzucił je pod innym kątem, pewnie by się połamały – To nie będzie przyjemne – Wziął koszulkę w ręce i zaczał ją wykruszać. Pomysł z wysuszeniem ciuchów był genialny, ale zapomnieli o drobnym szczególe. Że nie były mokre od wody, tylko od ich potu. Szybkie schnięcie wykrystalizowało sól i teraz musieli ją jakoś usunąć. Wzięli się za to od razu.
- Nie, raczej nie – stwierdził Sam gnąc zesztywniały materiał – noszenie tego będzie cholernie wkurwiające. Pierwszą rzeczą jaka nas czeka po powrocie do K4 będzie specer do pralni.
Mike odpalił papierosa i powolutku odsalał koszulkę, a potem resztę rzeczy. Nawet jego płaszcz nie był wolny od zesztywnień. Co ciekawe, chusta była w porzadku.
-O czymś jeszcze zapomnieliśmy? - Sam nie podniósł głowy zadając to pytanie. To co robił było całkiem zajmujące. I na swój sposób zabawne.
-To zależy – Mike skończył pierwszy, sięgnał do plecaka i wyciągnął dwa prostokatne pudełeczka – Łap – jeden z nich rzucił przyjacielowi, drugi położył sobie na kroczu i, korzystając z dwóch rąk, podciągnął spodnie odsłaniając górną część uda. Otworzył pojemniczek, wyciągnał małą, białą szmatkę i niewielką fiolkę. Otworzył ją zębami i wylał zawartość na materiał. Szybko wsiąknął, ale zdążyć uderzyć Mikela swoim ostrym, nieprzyjemnym zapachem. Przetarł sobie nią odsłonięte udo i chwilę gmerał tą samą szmatką w pudełeczku. Wyjął to, po czym, trzymając coś w zaciśniętej pięści, odwrócił głowę i uderzył się w mięsień w miejscu, które przetwarł chwilę wcześniej. Nastąpiły dwa syknięcia, w tym jedno Mikela. Poczekał chwilę i szarpnął ręką, odrywając ją gwałtownie. Drobna rana po ukłuciu wylała krwią i niedługo później przestała się sączyć. Podrzucił przedmiot i złapał go w locie w dwa palce – Mogę zapomnieć oddychać, ale o tym nie zapomnę – uśmiechnął się kwaśno.

piątek, 10 czerwca 2011

Interwał III (I)

Mikel rytmicznie wbijał raz po raz swój nóż w coś, co umownie można nazwać mięsem, a teoretynie znajdowało się w konserwie. Jego radość z jedzenia była porównywalna ze szczurem złapanym przez kota. Nie smakowało to najlepiej, ale było mniej lub bardziej miłym urozmaiceniem od pieczarkowej diety.
-Kurwa, to jest paskudne – jęknął, odchylając głowę w tył i mrucząc w eter. Cieszył się, że otworzyli tylko jedną puszkę. Dreszcze go przechodziły, gdy sobie pomyślał że mieli pomysł zjeść jedną na głowę.
-To oddaj – Sam jadł wcześniej i nawet nie jęknął. Ten wariat mający bez kubków smakowych posiadający chyba żołądek z ołowiu pochłonął swoją przepisową połowę z wyraźnym ukontentowaniem.
-Spadaj – Mruknął i włożył sobie kawałek do ust. Starał się tylko wystarczająco rozgryzać i połykać, by smak, który przypominał wędzoną wołowinę, ropę naftową i trociny ze sporą ilością tłuszczu i podejrzanej galarety, nie zagościł się zbytnio na jego podniebieniu. Ale fakt faktem – po zjedzeniu tego nie można było czuć głodu. Ani z resztą niczego innego. Po skończonym posiłku rzucił pustą puszkę pod przeciwległą ścianę bunkra. Strzelając kręgami, uwolnił się od lekkiego bólu karku i kręgosłupa.
Obydwaj byli w miarę wypoczeci, mimo że spali na zmianę po kilka godzin czekając na zmrok. O dziwo, nic przykrego ich nie spotkało, nie licząc obolałych pleców od spania na betonie. Samuel, który spał najdłużej (Mike miał z tym od dłuższego czasu problem i jego organizm przyzwyczaił się do kilku godzin odpoczynku dziennie), obudził się pół godziny wcześniej z martwą ręką. Nieopatrznie podłożył ją sobie pod głowę, co zaowocowało brakiem czucia i nieciekawym wrażeniem. Szybko przeszło, zmotywowane ciągłymi docinkami z ust Mikela. Tempo w jakim Sam doszedł do siebie spowodował tylko więcej docinków.
- Proszę, nie miałem pojęcia że tak szybko ci czucie wróci. Doświadczenie, co? - zaczepił go z paskudnym uśmiechem na twarzy, świadczącym o tym, że bez względu na to co odpowie jego przyjaciel, nastąpi druga część.
- Nie, nie pamiętam kiedy mi się to ostatnim razem przytrafiło – Był lekko zdezorientowany i praktycznie bezbronny intelektualnie. Samuel miał to do siebie, że jego umysł budził się jakąś godzinę po jego ciele. A Mike nie znał litości. Nigdy jej z resztą nie doświadczył.
- Nie kłam. Pewnie codziennie siadasz sobie na tej łapie żeby stracić czucie i zrobić sobie dobrze na obcego, co? - nie pytajcie w jaki sposób. Ale, mimo że to wydawałoby się niemożliwe, uśmiechnął się jeszcze bardziej.
- Nie, dawno tego nie... - biologiczny zegar Samuela, gdyby miał alarm, ogłosiłby wszem i wobec minięcie równej godziny - ...kurwa. Spierdalaj, złamasie – splótł ręce na piersi i odwrócił głowę. Mikel wybuchł dzikim chichotem, a Sam z ukrytą głową zachowywał iście pogrzebową powagę. W końcu zaczął się trząść powstrzymując z całej siły śmiech, nie wytrzymał i parsknał. Chwycił butelkę wody i rzucił w nią w przyjaciela, który złapał ją w locie – Jesteś zjebem
-Mhm – Napił się wody i odłożył ją obok. I, z trwającym nadal uśmiechem, wyprostował rękę z zaciśniętą pięścią – Bez litości? - mrugnał.
-Bez litości – udeżył ją swoją i wybuchnęli śmiechem. W końcu jednym z ich mott życiowych było coś w rodzaju "o ile ignorancję można wyleczyć za pomocą książek , o tyle na głupotę jedynym lekarstwem jest strzelba i szpadel".

czwartek, 9 czerwca 2011

Dziękuję :)

Trzy interwały w 38 częściach + 4 dodatkowe wpisy, prawie dwa miesiące codziennej pracy nagrodzonej prawie pięcioma tysiącami odwiedzin i kilkoma komentarzami. Dziękuję Wam wszystkim, namaste i do zobaczenia jutro przed 20, kiedy to zaczniemy Interwał numerek III :) Mam nadzieję że czytanie Szklanych Ogrodów sprawia Wam tyle samo przyjemności ile mnie pisanie ich.

A co do spraw organizacyjnych - zdecydowałem się na jeden dzień wolny w tygodniu. Będzie to albo piątek, albo niedziela. Zasada jest prosta: Jeżeli nie ma wpisu w piątek, to będzie w niedziele. Jezeli wrzucam coś w piątek - niedziela wolna. Enjoy i do zobaczenia :]

środa, 8 czerwca 2011

Interwał II (XXV)

Zajął się w końcu wnętrzem plecaka. Nie mógł uwierzyć, że należał do właściciela łóżka, za pomocą którego można by było wykurzyć cały Schron. Było czysto, uporzadkowanie, na swoim miejscu. Mikel zaczał po kolei opróżniać plecak. Na samym wierzchu były dwie, metalowe konserwy.
- Myślisz że to jeszcze będzie dobre? - Podrzucił jedną z nich kilka razy, zręcznie zgarniając bokiem w locie. Lewą ręką bawił się swoim ukochanym nożem. W przeciwieństwie do Badyla nie dorobił się swojego imienia. Żadne mu nie pasowało.
- Dziadek twierdził, że ruskie konserwy wojskowe są zdatne do momentu, w którym puszka zaczyna przypominać piłkę. Ta się nie nadęła więc powinno dać się zjeść. Otwieraj – Spróbował złapać ją przed Mikelem. Nie udało mu się to.
-Papu potem, teraz plecak – odłożył konserwę obok na beton, zaraz obok drugiej. Kiszki mu marsza grały, jednak chciał przetrząsnąć łupy przed jedzeniem.
Los (i martwy kolega) obdarzył ich hojnie. Czyste, nie łatane wojskowe spodnie, jakieś inne ciuchy, nóż wojskowy, baterie, zapalniczka podobna do Mikelowej. Dwie książki, zniszczone i poplamione, ale kompletne. Były to "Biblia" i "Ptasiek" autorstwa jakiegoś Williama Whartona. Twarde okładki, mimo że obdrapane i praktycznie bez koloru, dobrze chroniły zawartość. Ostatnie odkrycie wywołało sekundowy uśmiech na twarzy Mikela, który to dosłownie zanurkował głową i rękoma do plecaka.
-Jak wyglądam? - wyłonił się mając na twarzy czarną maskę przeciwgazową typu MP5, jeszcze bez filtra leżącego na dnie.
-Lepiej niż zwykle. Zauważam, że im mniej cię widać, tym jesteś przystojniejszy. Tylko nie odzywaj się, bo spieprzysz efekt – Samuel uśmiechnał się i wygiął po konserwę. Czas coś zjeść.

wtorek, 7 czerwca 2011

Interwał II (XXIV)

Mikel z ochotą otworzył plecak. Był ciekaw, co ten martwy śmierdziel nosił ze sobą, a poza tym najzwyczajniej w świecie uważał, że zasłużył. Uważał też wiele innych rzeczy, ale o tym kiedyś indziej. Faktem jest, że się zaskoczył zawartością i stanem, w jakim się ona znajdowała. Wszystko było poskładane, uporzadkowane i, co wywołało na twarzy Mikela grymas "coś jest nie tak", czyste. Nawet po tym, jak niezbyt delikatnie obchodzili się z nim do tej pory – wszystko było odpowiednio zabezpieczone i nie uszkodzone. Mimo tego, że plecak latał i lądował na betonie dobre kilka razy. Najpierw zaczał od bocznych kieszeni. Prawie nowy, prawie błyszczący kompas, ręcznie rysowana mapa kanałów w których niedawno byli, zestaw ogłówków i czarne, wieczne pióro. Pod nimi leżała owinięty w miękkie kawałki materiału szklany słoiczek z atramentem.
-Facet miał niezłą rękę – stwierdził Samuel, zwracając uwagę na boki mapy, upstrzone we freestylowych rysunkach, których motywem przewodnim była pokraczna sowa. Wyglądała po prostu ładnie. Wynikało z niej, że tunele prowadziły kilka, kilkanaście kilometrów w każdym kierunku – I chyba lubił łazić po kanałach – Plątanina ścieżek jakie rozrysował pod ziemią, była imponująca. Pomyślał, że mieli szczęście co do małego wyboru kierunków. Kanały to istny labirynt i nie mieli by szans się wydostać, gdyby się zgublili.
W kieszeni z przodu znajdował się mały notatnik. Mikel podwinął go, kiedy Sam był zajęty mapą. Pewnie kazałby mu go zostawić tutaj, jako coś, czego się zmarłym nie odbiera. "Moralista pierdolony" pomyślał i schował do kieszeni spodni. A on po prostu lubił czytać.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Interwał II (XXIII)

Natychmiast ucichł, a jedynym dźwiękiem jaki pozostał był gasnący pogłos uderzenia.
-Wiesz za co? - Szepnął Samuel. Na jego twarzy malowała się cała gama niejednoznacznych odczuć. Obłąkany uśmiech na twarzy Mikela przepalił się jak żarówka, nagle i nie zostawiając po sobie śladów światła. Po prostu się urwał - Pojebało cię. Posrało do reszty. Przestaję wiedzieć, czego się po tobie spodziewać, Mike. To już trwa prawie rok, stary, jesteś nieprzewidywalny i głupio ryzykujesz. To nie był pierwszy raz, kiedy odjebałeś coś takiego. A jednocześnie jesteś zwykle ostrożny i logiczny do szpiku kości. Kurwa, jak chcesz ginąć to nie przy mnie. Nie przy mnie, nie chce na to patrzeć, słyszysz?! - ryknął, jednocześnie uderzając leżącego Mikela pięścią w bark. Był wściekły i zmęczony odpryskami tej osobowości Mikela, która robiła wszystko żeby oberwać. Ten odwrócił wzrok, nie będąc w stanie znieść spojrzenie Samuela. Zrobił to na moment chwilę wcześniej i poczuł się tak źle, jak tylko to sobie można wyobrazić. Wiedział, żę przekroczył granicę i zdawał sobie sprawę że po raz kolejny. Z przekraczaniem pewnych tabu, zasad i narzucanych przez samego siebie ograniczeń jest pewien problem. Za każdym razem jest coraz łatwiej zrobić krok. Łatwiej na chwilę zapomnieć i nie przejmować się konsekwencjami, wyrzutami sumienia. Nie ważne jak sztywny kręgosłup moralny posiadasz. Jeżeli to było w jakikolwiek sposób przyjemne lub satysfakcjonujące – powtórzysz to. Mikel nigdy się do tego nie przyznał, ale tak naprawdę ostatnimi czasy najprzyjemniejszymi uczuciami jakie potrafił z siebie wykrzesać, były ból i strach. Pierwszy świadczył o tym, że dał z siebie wszystko i o tym, że nadal żyje. Dawał satysfakcję. A sam strach przypominał mu, że ma jeszcze coś do stracenia, nie ważne co myślał o swoim życiu. Był przyjemnie kojący. To, co się stało w kanałach uwolniło w nim i ból, strach w niespotykanych przez niego wcześniej natężeniach. Paradoksalnie, było to dla niego jedno z najprzyjemniejszych doświadczeń ostatnich miesięcy bezcelowego emocjonalnego dryfu.
-Mike... ja wiem dlaczego to robisz. Ale nie jestem w stanie tego zrozumieć czy zaakceptować. Wykańczasz się, biegasz po cienkiej linii. Fajki, alkohol, ok. Ale nie to, idioto. Nie to, jasne? Pamiętaj też trochę o mnie, bo cię samego nie zostawię - wstał w końcu. Jego ton z każdym zdaniem łagodniał.
-Przepraszam, Sam. Przepraszam... - Czuł się teraz źle. Z jednej strony mając wybór i znając dalszą kolej rzeczy – powtórzył by to. Z drugiej – rozumiał Sama.
-Wypierdalaj, a nie przepraszaj. Po prostu nie zachowuj się jak kompletny idiota, jasne?
-Jasne – Usiadł. Beton zaczął być nieprzyjemnie zimny w połączeniu z potem na jego plecach.
-Świetnie. To teraz zobaczmy co ryzykując własną dupą wywlokłeś z kanałów. Miejmy nadzieję że te szczury cię nie poobgryzały za darmo – Mrugnął do Mikela i chwycił plecak. Po chwili wahania odrzucił do spowrotem – Ty to zrób.

niedziela, 5 czerwca 2011

małe zmiany na przyszłość

Począwszy od następnego rozdziału cieprieć bedziecie katusze rzadszych wrzutów. Kwestią sporną tylko jest to, czy będę robie raz w tygodniu dzień wolny, czy zmienię częstość na co dwa dni. Mam sporo rzeczy do zrobienia, poza tym nie chcę Szklanych pisać na-odwal-się, byle tylko wyrabiać się na czas. Nie linczujcie, zaakceptujcie, kochajcie i czytajcie dalej :) Możecie być pewni, że nie odpuszczę pisania.

sobota, 4 czerwca 2011

Interwał II (XXII)

Dysząc ciężko dopadli do drabiny prowadzącej do względnego bezpieczeństwa. Targały nimi dziwne uczucia. Mieszanka panicznego strachu, euforycznego szczęścia i skrajnego wyczerpania pulsowała im w głowach w rytm rozsadzającego tętnice pulsu. Otwór włazu, przez który sączyło się przygaszone światło pozostawionego reflektora jawiło im się jak droga do raju.
Sam został popchnięty do przodu, co bez używania zbędnych słów zasugerowało mu, że ma wchodzić pierwszy. Mikel, będąc jakby w innym świecie, bezceremonialnie kopnął szczura, który wydawał się rozsądniejszy od reszty. Nie rzucił się bowiem na resztę gryzoni, tylko ruszył w pogoń za Łowcami. Koniec końców rozbił się głucho o betonową ścianę tunelu. Obserwując jego lot katem oka dostrzegł, że kilka innych też biegnie w ich stronę. Wskoczył na drabinę i zaczął się wspinać do bunkra. Nawet nie poczuł, kiedy jeden ze szczurów wbił zęby w jego but prawie go przebijając, by zostać z paskudnym chrupnięciem przetrącanego kręgosłupa rozgniecionym o metalowy szczebel. Bez czucia otworzył pyszczek i spadł z prawie dwóch metrów z nieprzyjemnym pacnięciem o grunt.
Samuel czekał na przyjaciela nad włazem, z wyciągnięta ręką. Mikel chwycił ją i podciągnął się, siadając na betonie i mając nogi zwisające obok drabiny. Przesunął się kawałek dalej, przeciągając gruby właz na miejsce, zamykając kanały. Odrzucił plecak, położył się na plecach i zaczął dziko, wręcz szaleńczo śmiać. Dawno nie czuł się tak... tak kurewsko żywy. Teraz to wszystko, co się zdarzyło kilka, kilkanaście metrów niżej wydawało mu się kiepskim żartem. A jednocześnie komicznym do granic przyzwoitości. Los sobie zakpił z nich w sposób niezwykle okrutny, ale on za to zakpił ze śmierci. W tym wypadku mającej postać skłębionej gęstwiny futra, ostrych, drobnych zębów i nagich ogonów. Zamknął zawilgotniałe oczy i śmiał się, czasami przerywając to kaszlem. Po dłuższej chwili Samuel usiał Mikelowi na klatce piersiowej i dał otwartą dłonią w pysk, aż echo poniosło się po pomieszczeniu.

czwartek, 2 czerwca 2011

Interwał II (XXI)

Widział jak się zbliżają w zastraszającym tempie. Sparaliżowany strachem stał nieruchomo, potrafiąc wyodrębnić pojedyncze szczury z całej masy. Wyglądały strasznie – wychudzone, obłąkane głodem, ze szklanymi, czerwonymi oczyma skierowanymi w jeden punkt, który był nim. Każda sekunda przeciągała się do wieczności.
-Mike, kurwa twoja mać, rusz się! - darł się Samuel, stojąc w tunelu prowadzącym do bezpiecznego wyjścia. Mikel już był pogodzony ze swoim losem. Zawsze twierdził, że za głupotę się płaci. I on nie może być wyjątkiem. Wyobrażał sobie już jak go dopadają, powalają na ziemię i pożerają żywcem. Rozdzierają ciało ostrymi siekaczami, dostają się do tkanek miękkich, rzucają do oczu i pozbawiają wzroku. Zaczął dygotać gdy zrozumiał, jak bardzo będzie cierpieć. Paradoksalnie ta wieczność męki zawarta w nawet nie sekundach rozmyślań, kazała mu działać. Jakkolwiek, ale ruszyć dupę i walczyć.
W chwili, kiedy odrzucił ostateczne poddanie, fala sięgnęła szczytu i zaczęła się dosłownie wlewać do pomieszczenia. A Mikel stracił wszelką ochotę do czegokolwiek. W akcie desperacji z całej siły cisnął Badylem w stronę żyjącej, spragnionej mięsa fali, nie mając nawet szczątkowej nadziei na skuteczność tego, co zrobił.
Po raz kolejny, mylił się.
Jego ruch wywołał przerażającą, wręcz ohydną reakcję łańcuchową. Rzucony przez niego metalowy łom swoim ciężarem zabił dobre dwa pierwsze rzędy gryzoni, niektóre przemieniając w krwawą miazgę. Drobne kości szczurów chrupnęły w sposób wybitnie nieprzyjemny. Niektóre, mimo że żywe, leżały ogłuszone. To, co się stało, było mieszanką niesamowitego szczęścia Mikela i okrutnego głodu, jaki trawił gryzonie. Dosłownie rzuciły się na martwych i rannych towarzyszy, starając się zaspokoić jak najszybciej, nim inne dojdą do truchła. Masa, czując świeżą krew, popadła w istne szaleństwo. Dźwięki i piski bólu mogące przyprawić o mdłości były nie do zniesienia. Po chwili szczury nie rzucały się tylko na trupy, ale także na te, które były w świeżej krwi, zamieniając zdarzenie w kanibalistyczną orgię. Po kilku sekundach żaden ze szczurów, które posiliły się jako pierwsze, nie pozostał żywy. A pozostałe kotłowały się, gryzły niemal na oślep, pożerały co mogły.
Mikel obserwował to wszystko wystarczająco długo, żeby chcieć zwymiotować, dojść do zmysłów i uprzytomnić sobie, że ma szansę ucieczki. To wszystko wydawało mu się nierealnym snem. Adrenalina sprawiła, że świat jakby zwolnił, a on, uciekając, płynął. Mijając Samuela chwycił go za kark i pociągnął za sobą.

środa, 1 czerwca 2011

Interwał II (XX)

Nigdy nie słyszeli szumu wody, co nie przeszkodziło im dojść do przekonania, że tak właśnie musi brzmieć. Wszystko by się zgadzało: wilgoć, żyjący szczur, zacieki, kanały. Mikel nie był chętny, ale Sam pociągnął go za sobą.
-Cholera, muszę to zobaczyć. Jedyna taka okazja, może się nie powtórzyć – dawno nie był tak podniecony. Nie mógł ustać w miejscu, wiercił się.
-Wiesz co o tym myślę, prawda? - Był zmęczony, zaczynał być głodny i znowu chciało mu się lać. Ale czego nie robi się dla przyjaciół.
-Ta. Przeżyję – Wraz z pokonywanymi metrami wzmagał się szum. Trochę za szybko, zdaniem Mikela. Kiedy zeszli wystarczająco, żeby zobaczyć co jest za zakrętem stanęli zaskoczeni. Dopiero teraz mogli wychwycić z tego szumu... piski.
-Sam... co to jest? - podłoga ciasnego korytarza prowadzącego nie wiadomo jak daleko wgłąb, jakieś sto metrów przed nimi – poruszała się. I zbliżała do Łowców w nieprzyjemnie szybkim tempie.
- Szczury? - Samuel aż zbladł przypominając sobie, co zrobił dosłownie chwilę temu. Trzask pękającej w drobny mak latarki rozniósł się po korytarzach. Sekundę później już ich tam nie było. Biegli ile sił w górę, który z tej perspektywy wydawał im się morderczy. Całe zmęczenie po godzinach biegania i grzęźnięcia w piasku pustkowi wróciło do nich. Zarzynały im omdlewać mięśnie nóg, niebezpiecznie zwolnili. Kiedy w końcu weszli na szczyt, żyjąca fala wylała się zza zakrętu. Setki, tysiące szczurów, wygłodzonych od ostatniego posiłku, rozszalałych z łaknienia jakiegokolwiek pożywienia, szarżowały w ich stronę. Mikel zauważył, że były wychudzone, mimo że spore. Szara masa biegła bez wytchnienia, a oni zatrzymali się by patrzeć. Zrozumieli swoją głupotę w porę. Wystrzelili jak sprinterzy, odnajdując w sobie resztki sił.
-Plecak! - Jęknął, prawie się potykając o własne nogi.
-Zostaw to, uciekamy! - Widząc, że Mikel zmienia kierunek Samuel ryknął, biegnąc ile sił w nogach w stronę tunelu z wyjściem.
Zarzucił plecak przez lewe ramię i stanął. Jego wzrok zahaczył leżący szkielet i, nagle, Mikel rozumiał wszystko – dlaczego tam leży z dziurą w głowie i kompletnie czysty. Obgryziony. Dopiero teraz zauważył, że jedna z jego rąk jest rozpaczliwie wyciągnięta w stronę tunelu. Doszło do niego z siłą pięści, że nie zdąży uciec i nieświadomie ścisnął Badyla z taką mocą, że z palców odpłynęła mu krew. Spojrzał na Samuela, stojącego przy wlocie i uśmiechnął się bezsilnie.