Not really familiar with polish? Try >> ENGLISH VERSION << of this site :)

Nowe fragmenty 2 razy w tygodniu

Tych, którzy nie lubią się rozdrabniać, zapraszam na strony zawierające wszystko, co zamieściłem do tej pory (nie liczac biegunek werbalnych). Aktualizacja średnio co tydzień.

Interwał 0: Opowieści Spalonych Ziemi

   Kiedyś, dawno temu, w czasach po których nawet mój własny dziadek żył, to wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Ludzie żyli na powierzchni, za dnia, w gigantycznych miastach ze szkła i stali. Osiedla budowano w górę, nie w dół. Tak jak teraz przestrzeń była cenna. Każdy centymetr kwadratowy miał znaczenie, ale to tak naprawdę jedyny punkt wspólny. Wtedy poszerzanie dzielnic mieszkalnych nie groziło katastrofami w formie zawałów. Jeżeli w mieście przybywało ludzi, po prostu się rozrastało. Niekiedy do gigantycznych rozmiarów; nawet tysiące ludzi mieszkało w jednym miejscu. Nie było potrzeby kontroli, nie było limitów mieszkańców. Osady przyjmowały i wchłaniały każdego, kto chciał być ich częścią. Ludzie w miastach łączyli się w jeden gigaschron połączony w każdy możliwy i niemożliwy sposób. Istniały społeczności i koalicje tysięcy miast. Tworzyły państwa, które dbały o swoich mieszkańców. Komunikacja była łatwa, szybka i bezproblemowa, każdy mógł w każdej chwili połączyć się z dowolnym miejscem i dowolną osobą, zobaczyć ją i usłyszeć. Ale nie tylko to, bo nadal mamy możliwość podobnego kontaktu z niektórymi schronami. W ograniczony sposób, ale nadal. Ludzie mogli podróżować bez żadnych niebezpieczeństw. I robili to bez przerwy, w dodatku nie pieszo, tylko samochodami. Podobno każdy człowiek przed Upadkiem miał swój samochód. Nie poruszali się tylko po powierzchni, o nie. Latali w wielkich metalowych samolotach potrafiących zmieścić wszystkich waszych rodziców i wywieźć tygodnie drogi stąd. Rośliny były wszędzie gdzie mogły. W centrach tych gigantycznych betonowych miast, o których ledwo co wspominałem, ludzie nierzadko dla własnej przyjemności tylko zakładali niesamowite parki, z trawą, drzewami i kwiatami. Kwiatami! Potrafili hodować je w domach, w malutkich doniczkach. Bez żadnej znaczącej przyczyny pozwalali sobie na zbytki, przyjemności. Wody mieli tyle, ile chcieli. Tak samo z jedzeniem. Były specjalne budynki do których się tylko wchodziło i brało co chciało. Setki rodzajów pieczarek. Chleby, mięso, słodkości! Tylko brać, wyjść i jeść.
    Wyobraźcie sobie, że istniały bezkresne pola uprawne na powierzchni, w słońcu. Nie było głodu ani niedostatku Ludzkość jechała ewolucyjną autostradą. I wtedy nastąpił Upadek.
    Wiecie, że czasami z nieba padał zimny, wodny pył? Nazywali to śniegiem. Cały świat był wtedy biały. Czysty, bez skazy czy śladów brudu. A po jakimś czasie ten pył znikał i zamieniał się w trawę i liście na drzewach. Był jak mydlana piana na skórze. Ile bym teraz dał za odrobinę tego pyłu... ale w sumie mydłem też bym nie pogardził.

    Opowiem wam teraz o dwóch mężczyznach, którzy powinni byli się wgryźć w pamięć ludzi jak zęby w pieczarkę, a zamiast tego zostali zapomniani. Opowiem wam o przyjaźni na śmierć i życie, o przygodach i poszukiwaniach. Opowiem wam w końcu o szklanych ogrodach, o cząstkach Edenu na spalonej słońcem Ziemi. Miejscu, gdzie istnieje Zieleń. Możecie się śmiać. Macie prawo mi nie wierzyć. Ale one naprawdę istnieją i oślepiają swoim blaskiem.
    Wszystko działo się wiele lat temu, kiedy dopisywały mi jeszcze siły i byłem tylko parę lat starszy od części z was. To były czasy... jedzenie było smaczniejsze, kobiety piękniejsze, a gówniarzom takim jak ty od małego wpajano, by szanować starszych i nie przerywać im, kiedy mówią. Jeżeli nie chcecie żebym mówił to po prostu sobie pójdę
- szesnaście par oczu wbiło się bezlitośnie w, pi razy drzwi, dwunastoletniego chłopca o drwiącym uśmiechu. Który, swoją drogą, zgasł jak płomień w deszczu.

-...szam...

   Starzec uśmiechnął się lekko, zaciągnął papierosem i puścił oko do chłopaka. Przeprosiny przyjęte - To był... czas bohaterów.