Not really familiar with polish? Try >> ENGLISH VERSION << of this site :)

Nowe fragmenty 2 razy w tygodniu

Tych, którzy nie lubią się rozdrabniać, zapraszam na strony zawierające wszystko, co zamieściłem do tej pory (nie liczac biegunek werbalnych). Aktualizacja średnio co tydzień.

Interwał I: Głosy

      Noc na pustkowiach była przejmująco chłodna i paskudnie wietrzna do tego stopnia, że każda szczelina pomiędzy częściami ubrań powodowała dyskomfort. Albo ze względu na gęsią skórkę, albo drobny piasek czy pył wciskający się bez litości wszędzie gdzie może. Dominowała cisza, przerywana sporadycznie przez niezidentyfikowane pohukiwania i krzyki, wydawane najprawdopodobniej przez zwierzęta. Okolica bardziej przypominała pustynię niż autostradę, którą wcześniej była. Świadczyły o tym wystające spod grubej warstwy piachu szczątki lamp, nierzadko w postaci smętnych kikutów. Niknęły one z jednej strony w czymś, co kiedyś można było uznać za tunel. Z pewnego miejsca dało się też usłyszeć, odbijającą się echem od jego ścian, nieustanną wymianę zdań dwóch osób.
- Dobra, przestań już pierdolić i weź się do roboty. Do świtu musimy stąd wyparować
- Wyparujemy, ale jak nas świt tutaj dopadnie, kurwa mać. Przypomnij mi, dlaczego tu jestem?
- Bo alternatywą jest zdychać z głodu – Samuel odrzucił na bok spory kawał zbrojonego, betonowego gruzu który wcześniej podniósł spod swoich stóp. Wysiłek delikatnie go zamroczył; zachwiał się i dla pewności usiadł. Zerwał z głowy chustę i przetarł spocone czoło wierzchem dłoni, zostawiając jasną smugę pyłu. Zauważył że mały reflektor, który zostawił by oświetlał miejsca wykopalisk. zaczął powoli przygasać. Chwycił go więc i, kręcąc dłuższą chwilę korbą, podładował akumulatory. Nosili ze sobą po trzy rodzaje latarek, używając ich według uznania. W tej chwili najrozsądniejsze były właśnie te - generowały sporą ilość światła, a w razie potrzeby można je samemu doładować. Dzięki temu były wszechstronne, mimo że dosyć ciężkie i raczej sporych gabarytów. Mieli baterie do wymiany, jednak woleli je wykorzystywać w sytuacjach awaryjnych. A przede wszystkim do pozostałych źródeł światła, których nie dało się w ten sposób naładować - niewielkiej latarki ręcznej i czołowej. Na te ostatnie przeznaczyli znaczną część swoich oszczędności, ale (przynajmniej według nich) warto było. Dorwali bowiem sprzęt Nomadów, słynący ze swojej odporności na cały otaczający ich syf. Było to wyposażenie wojskowe, dodatkowo przystosowane do warunków panujących na pustyni. Niezawodność do kwadratu, certyfikat WGU - Wojskowej Gwarancji Uniwersalności . Przynajmniej tak twierdził gość, który im je sprzedał. Mike (który dosyć sceptycznie podchodził do wszystkiego w zasięgu zmysłów i będąc podejrzliwym wobec każdego kupca nie będącego w zasięgu jego noża na drugi dzień po dokonanej transakcji) ostrożnie rozwijał ten skrót jako Wcisnął Gówno i Uciekł.

      Byli Łowcami. Ryzykując własnym zdrowiem i życiem ci chłopcy wychodzili noc w noc na pustkowia żeby znaleźć cokolwiek przydatnego. U was się na nich mówi Szperacze, a słyszałem jeszcze dziesiątki innych tytułów. Tak naprawdę w każdym schronie nazywają ich inaczej. Złomiarze, Śmieciarze, Stalkerzy (to z jakiejś książki chyba), Szczury, ale i tak najpowszechniejsze jest coś w rodzaju „wariaci”. No cóż, trzeba im przyznać trochę racji. Nikt o zdrowych zmysłach nie wychodzi na zewnątrz. Z drugiej strony – ktoś to musi robić. I nierzadko to dzięki tym szaleńcom schrony jeszcze jakoś funkcjonują. Wiecie przecież, że nie wszystko da się wytworzyć wewnątrz. Materiały, metal, stare technologie, płytki drukowane, broń, schematy. To wszystko dostarczają właśnie oni. Rysują mapy, wyznaczają ścieżki, są pierwszymi kontaktami z Nomadami których czasami spotykają na pustyni. Więc raz na jakiś czas wyraźcie im wdzięczność za to, co robią. Bardzo rzadko to ktokolwiek robi.

      O ile chyba każda grupa wewnątrz schronów jest w miarę jednolita, to ta zasada nie tyczy się Łowców. To zbiorowisko indywidualności, nierzadko totalnych outsiderów. W sumie nikt normalny nie zostaje Szperaczem. Albo są to ludzie o głębokich ranach, nie ważne czy chodzi o rany wewnętrzne czy zewnętrzne, pomyleńcy, ci, którzy stracili powody by żyć, albo wszystko to jednocześnie. W przypadku Samuela i Mika było to postradanie rozumu, bo jak inaczej określić wychodzenie na pustkowia z nudów i dla draki? Chcieli dokonać czegoś więcej w życiu, a ukrywanie się pod ziemią w tym nie pomaga. Ci dwaj głupcy byli więc jakby jednocześnie „w” i „poza”. Kwintesencja bycia Łowcą, jeżeli chcecie znać moje zdanie. Niby są, niby żyją, niby są częścią społeczności Krypt. A jednocześnie, mimo że sporo od nich zależy, nikogo nie obchodzą. Są traktowani jak samobójcy którzy łyknęli truciznę i nie mają pojęcia kiedy zacznie działać. Dzikie zwierzęta, przeklęte promieniowanie, wygnańcy i inne ludzkie barachło. Nie wspominając już o każdorazowej możliwości Infekcji. I weź się zwiąż z takim żywym trupem...

      - Chyba coś mam, Mike…- Samuel pochylił się i zanurkował między gruz. Znajdował się tam przygnieciony samochód. Musiał zostać zasypany dosyć nagle, o czym świadczyły niezbyt dobrze zachowane pozostałości jego – w sposób już oczywisty: byłych – właścicieli. Nie był w stanie określić co to kiedyś było. Widział kilka razy w życiu zdarty przez miotany wiatrem piasek i wypalony przez bezlitosne słońce wrak czy szkielet tej maszyny. Wiedział, że „to” się nazywało ‘samochód’ i jeździło. Dziadek, który należał do Zachowaczy kiedy jeszcze żył, opowiedział mu kiedyś o tym, że były powszechne w czasach przed Upadkiem. Podobno też zachowało się ich całkiem sporo działających i niektóre klany nomadów ich używały. Niemniej jednak nigdy nie widział nic więcej ponad martwą, zwykle zgniecioną, karoserię. Rzadko kiedy też spotykał się też z ich właścicielami. Swoją drogą – zwykle bardzo okazjonalnie wyrażającymi jakąkolwiek formę protestu przeciwko wykorzystaniu czy zabraniu ich własności. Można się nawet pokusić o określenie „nigdy”.
- Pomóż mi go odkopać - Wzięli się do pracy. Zajęło im dobre dwadzieścia minut, nim odsłonili go na tyle, by móc cokolwiek z niego wydobyć. W końcu, po męczących chwilach spędzonych nad mało konstruktywnym wysiłkiem fizycznym, stanęli przed wrakiem. Mikel, mimo najszczerszych chęci otwarcia drzwi - wyłamał je. Nie to, że był silny, po prostu trzymały się na resztkach przerdzewiałych zawiasów. Wyciągnął z paska latarkę ręczną, upewnił się że nic żywego nie znajduje się we wraku i usiadł na fotelu kierowcy, przesuwając szkielet.- Można? Dziękuję najserdeczniej - rzucił w eter paskudnie się uśmiechając - Bardzo miło z pana strony. Jakoś się postaramy zrewanżować
- Przestań kpić. Nie czas, nie miejsce, nie sytuacja - Syknął Sam obchodząc wrak z drugiej strony. Mikel w tym czasie rozglądał się wewnątrz szukając jakiś fantów. Przez głowę przeszło mu parę niepokojących myśli, jednak nie mógł ich złożyć w sensowną całość. Na podłodze leżały, najprawdopodobniej kiedyś jeszcze kolorowe, plastikowe torebki. Z przodu znajdowały się dwa szkielety, sądząc po resztkach ubrań - mężczyzna i kobieta. Na tylnych fotelach odkrył jeszcze jeden szkielet, dużo mniejszy od pozostałych. Przeszukał wszystkie schowki znajdujące się z przodu. Niewiele szczęścia - same śmieci.
Jedyną interesującą rzeczą byłaby mapa, gdyby nie była w stanie totalnego rozkładu. Mikel westchnął ciężko, starając się przenieść na tylne fotele. Coś chrzęstnęło mu pod stopą - no proszę... - uśmiechnął się. Okulary przeciwsłoneczne w stylu Top Gun były rzadkością i całkiem wartościowym znaleziskiem. Nawet zachowały się w całości, nie licząc lekko wygiętych oprawek. Owinął je szmatką i wsadził do kieszeni kamizelki - no to hopa - przegramolił się do tyłu. Znajdowało się tam więcej pustych opakowań; wyścielały cały tył, włącznie z częściami siedzeń. Mikel zaczął myśleć nad ich byłą zawartością, ale szybko zrezygnował.
- Znalazłeś coś?
- Poczekaj... aha!- Samuel usłyszał triumf w głosie przyjaciela. Przyświecił mu dodatkowo swoją latarką - Patrz! - Mike zaprezentował mu swoje odkrycia: kilka płyt cd, najprawdopodobniej z muzyką i jakieś dwa klockowate przedmioty. Były niewielkie i dosyć lekkie, idealne do wrzucenia do kieszeni.
- Co to jest?
- Nie mam zielonego pojęcia - spojrzał na przedmioty - Ale to technika sprzed Upadku. Zobacz, są przyciski, szybka, chyba wyświetlacz. Wygląda jak komputery w domu, tylko mniejsze. A ten większy to to nie wiem, wygląda też fajnie, ale prawie nie ma przycisków. Tylko jakieś gałki po obu stronach i cztery przyciski na krzyż. - starł kciukiem pył z wierzchu
- Dobra, bierzemy - Nauczeni doświadczeniem zdawali sobie sprawę, że to może być coś warte, chociażby funta kłaków.
- Sam, odsuń się proszę - Mike wybił obiema nogami drzwi z zawiasów. Poleciały kawałek, po czym ze strasznym hukiem wylądowały na gruzie - trzeba to miejsce zaznaczyć na mapie i wrócić z paroma chłopakami – wygramolił się z wraku.
-Też tak myślę. To nie może być jedyny wrak pod gruzami. Sama blacha będzie sporo warta, ale... najpierw wrócimy tu parę razy sami, po małe fanty. Nie będziemy musieli się wszystkim dzielić i będziemy mogli sobie nawet pozwolić na lepsze żarcie w kantynie przez dłuższy czas. Z głodu nie umrzemy. Chyba.
   Po tych słowach trybiki w umyśle Mikela dopasowały się do mechanizmu i wyprodukowały niezbyt przyjemną myśl. Bardzo nieprzyjemną, prawdę mówiąc.
- Sam, właśnie sobie coś uświadomiłem – oparł się o maskę ex-samochodu i nerwowo przeszukiwał kieszenie kurtki.
- Schowałeś je w prawej kieszeni. No?
-Oni tam jeszcze żyli – Wyciągnął metalową papierośnicę, wydłubał z niej zawartość (sztuk jeden) i wsadził sobie do ust. I znowu zaczął oklepywać ubranie.
- Tylna, spodnie. Co? Kiedy? - I Mike i Samuel mieli podobny problem. Zapamiętywali masę nieistotnych drobiazgów, szczegółów, ale nigdy dotyczących siebie samych. Zwykle więc pamiętali za siebie nawzajem. Działało od kilku lat i działać najprawdopodobniej jeszcze przez dłuższy czas powinno.
- Po tym jak ich przysypało – odpalił papierosa wiekowym Zippo na benzynę i głęboko się zaciągnął - Byli uwięzieni w tym wraku. Teraz dopiero zrozumiałem. Zadrapania od wewnątrz. Masa pustych opakowań. Wgniecenia drzwi od środka. Kurwa mać. I jeszcze coś. - Mikel aż się skrzywił
- No wykrztuś to w końcu. - Samuel odpędził wkurzający go dym machaniem dłoni. Nigdy nie był w stanie zrozumieć dlaczego jego przyjaciel „pali to gówno”. Ale tolerował.
- Gówniarz żył najdłużej. - wymownie skinął głową w kierunku tylnych foteli.
- Co? Skąd wiesz?
- Noga starego była na tylnym fotelu. Od początku wydawało mi się to dziwne, ale nie wiedziałem dlaczego. 
- Ja pierdolę. Zeżarł własnych... - Mike w odpowiedzi tylko kiwnął głową

      Westchnęli cicho, wyobrażając sobie co musieli czuć ci ludzie. W końcu uwagę Samuela przykuł tył wraku, a konkretnie bagażnik. Sekundę później znalazł się przy nim, kombinując jak koń pod górę nożem przy zamku. - Mike, pozwól tutaj z naszym przyjacielem Badylem... - Mikel nieśpiesznie podszedł do swojego plecaka, zostawionego kilka metrów dalej pod betonową ścianą tunelu i chwilę przy nim grzebał. Wrócił z grubym, spłaszczonym z jednej strony przez znajomego kowala, prawie metrowej długości prętem zbrojeniowym i prawie bez wysiłku wyważył nim drzwi bagażnika. Przeżarta rdzą blacha chrupnęła nieprzyjemnie wyrażając swój ostatni bunt przeciwko bezzasadnej przemocy. 
-Sezamie, otwórz się.

      Robili to nie po raz pierwszy, więc nie spodziewali się żyły złota. Ale nie można też powiedzieć, że nie wiązali z tym przeżartym rdzą bagażnikiem żadnych nadziei. Tak czy inaczej... nie mogli być przygotowani na to, co tam znaleźli. Trafili w dziesiątkę, jak to się kiedyś mówiło. Po otwarciu ich oczom ukazały się skarby, o których nie śmieli nawet śnić. Kiedy szok minął, przepełniła ich euforyczna radość. Nie co dzień trafia się bowiem na rzeczy, które oni przez absolutny przypadek podparty upartą wytrwałością znaleźli. Mike aż musiał zapalić następnego papierosa żeby uspokoić myśli i drżenie rąk. Oślepieni blaskiem tych cudów patrzyli i wyobrażali sobie co zrobią po tym, jak to doniosą do K-4, bo taki numer nosił ich Schron. Wasz, mimo że go nazywacie Baszta przez wieżę strażniczą której nie ma żadna inna krypta, też ma swój numer, C-11. Tak naprawdę nie wiadomo ile ich jest rozsianych po świecie. Jedne pustoszeją i przestają istnieć, inne dopiero są odkrywane przez zwiadowców Nomadów. Schrony różnią się od siebie, w zależności od pierwszej litery oznaczenia. Tak przynajmniej myślę. Byłem kiedyś w F-6 i...
      - Co było w bagażniku? - znajomy blondynek, widocznie zniecierpliwiony, nie bacząc na poprzednie doświadczenia wyrwał się z pytaniem które tłukło mu się po głowie od dłuższego czasu. Musiał się dowiedzieć, bo najwidoczniej nie dałoby mu to spokoju przez resztę dnia.
- Proszę?
-Co było w bagażniku?
- dzieciak wbił się przenikliwym wzrokiem w dziadka z siłą młota pneumatycznego. Przejęty, nieświadomie miażdżył żelaznym uściskiem zawartość swojego plecaka, który miał przyciśnięty do brzucha.
- Ah, prawdziwe skarby, które zagwarantowałyby im dostatnie życie przez długie miesiące – roześmiał się serdecznie. I zaczął wstawać w oczywistym celu zakończenia dzisiejszej sesji opowiadań.
- Czyli co?
- Skarby. No, na dzisiaj kończymy. Resztę opowiem wam jutro. W chce mi się pić i muszę iść do kantyny.
- Czyli nie wie pan?- nie dawał za wygraną.
- No co za uparty gówniarz. Pewnie że wiem. - Oburzenie które wyrażała twarz starca było równie prawdziwe jak szansa na dostanie obiecanej setki dziewic po ekspresyjnej zabawie z kilogramem plastiku na zatłoczonej stacji metra. Znaczy – jak się postarasz to uwierzysz.
- No to niech pan powie.
- W gardle mi zaschło – skrzywił się, drapiąc jednocześnie za uchem
- Mam przy sobie butelkę wody – spojrzał do wnętrza plecaka i zaczął w nim energicznie grzebać.
- I zgłodniałem?
 - Mama zrobiła mi kanapki. I dlaczego powiedział pan „zagwarantowałoby”? Przecież wychodzi na to, że już to mieli w rękach...
- chłopiec pogrążył się w myślach kiwając się to w przód, to w tył.
- Jak ci na imię, młody człowieku?
 - Adam
 - Podobasz mi się, Adam. Przypominasz mi mnie w twoim wieku. Dobrze więc, daj to żarło i jedziemy dalej. Użyłem tego słowa nieprzypadkowo, ale do tego dojdziemy za chwilę. Znaleźli rzeczy, których bali się wziąć ze sobą do domu przez swoją wartość. Za takie fanty ludzie się zabijali.
      Była tam teczka wypchana po brzegi jakimiś kolorowymi, prostokątnymi papierami. Ale to nie o te śmieci mi chodziło, tylko o pojemnik wypełniony fiolkami nasion. Zachowanych, nie skażonych roślin, gotowych tylko by je zasadzić i odrodzić Zieleń na świecie. No, może nie na powierzchni, ale we wnętrzach schronów na pewno. I, prócz tego trochę wiekowych świecidełek, które można łatwo opchnąć za grubą kasę. Słowem: łup najwyższej klasy. Samuel podejrzewał, że ci ludzie z wraku chcieli za to sobie wykupić miejsce w schronie typu A, przeznaczonego dla najważniejszych i najbogatszych. Problem polegał na tym, że zwykle w takich sytuacjach coś koniecznie musi się spierniczyć. Niestety, ta nie była wyjątkiem. Ledwo Sam wyciągnął pojemnik z nasionami kiedy dotychczasową ciszę przerywaną jedynie przez nich samych przeszyło zastygające krew w żyłach, wściekłe warczenie. Kiedy byli zajęci dochodzeniem do siebie, coś na kształt przerośniętej wypadkowej wilka i niedźwiedzia postanowiło złożyć im niezapowiedzianą wizytę. Mając zresztą całkiem nieprzyjemne zamiary wobec Łowców. Kiedy tylko Samuel odwrócił się zaskoczony w stronę zwierzęcia – rzuciło się na niego. Przytomnie zasłonił się tym co miał w rękach, dzięki czemu wielkie kły nie zatopiły się w jego ciele, tylko w pojemniku. Fiolki z nasionami popękały z brzękiem, a ostre kawałki szkła wpadły do pyska potwora, raniąc go boleśnie. To tylko to rozwścieczyło, ale David, nadal trzymając Badyla w rękach, użył go. Zwierzę padło nieprzytomne, mając praktycznie roztrzaskaną czaszkę. Ale żyło i oddychało, co było jeszcze bardziej zatrważające. Mało tego, Łowcy chwilę później usłyszeli ruch we głębi tunelu. Mogło to oznaczać tylko jedno – więcej wilków. Nie mieli wyjścia – musieli uciekać, porzucając znaczną część łupów. Zwineli się najszybciej jak mogli, zabierając tylko latarki i rzeczy, które mogli szybko wrzucić do kieszeni. I często oglądali się za siebie.