Not really familiar with polish? Try >> ENGLISH VERSION << of this site :)

Nowe fragmenty 2 razy w tygodniu

Tych, którzy nie lubią się rozdrabniać, zapraszam na strony zawierające wszystko, co zamieściłem do tej pory (nie liczac biegunek werbalnych). Aktualizacja średnio co tydzień.

sobota, 30 kwietnia 2011

Interwał I (VII)

-Co to jest?
-Nie mam zielonego pojęcia
- spojrzał na przedmioty - Ale to technika sprzed Upadku. Zobacz, są przyciski, szybka, chyba wyświetlacz. Wygląda jak komputery w domu, tylko mniejsze. A ten większy to to nie wiem, wygląda też fajnie, ale prawie nie ma przycisków. Tylko jakieś gałki po obu stronach i cztery przyciski na krzyż. - starł kciukiem pył z wierzchu
-Dobra, bierzemy - Nauczeni doświadczeniem zdawali sobie sprawę, że to może być coś warte, chociażby funta kłaków.
-Sam, odsuń się proszę - Mike wybił obiema nogami drzwi z zawiasów. Poleciały kawałek, po czym ze strasznym hukiem wylądowały na gruzie - trzeba to miejsce zaznaczyć na mapie i wrócić z paroma chłopakami – wygramolił się z wraku.
-Też tak myślę. To nie może być jedyny wrak pod gruzami. Sama blacha będzie sporo warta, ale... najpierw wrócimy tu parę razy sami, po małe fanty. Nie będziemy musieli się wszystkim dzielić i będziemy mogli sobie nawet pozwolić na lepsze żarcie w kantynie przez dłuższy czas. Z głodu nie umrzemy. Chyba.

piątek, 29 kwietnia 2011

Interwał I (VI)

Jedyną interesującą rzeczą byłaby mapa, gdyby nie była w stanie totalnego rozkładu. Mikel westchnął ciężko, starając się przenieść na tylne fotele. Coś chrzęstnęło mu pod stopą - no proszę... - uśmiechnął się. Okulary przeciwsłoneczne w stylu Top Gun były rzadkością i całkiem wartościowym znaleziskiem. Nawet zachowały się w całości, nie licząc lekko wygiętych oprawek. Owinął je szmatką i wsadził do kieszeni kamizelki - no to hopa - przegramolił się do tyłu. Znajdowało się tam więcej pustych opakowań; wyścielały cały tył, włącznie z częściami siedzeń. Mikel zaczął myśleć nad ich byłą zawartością, ale szybko zrezygnował.
-Znalazłeś coś?
-Poczekaj... aha!-
Samuel usłyszał triumf w głosie przyjaciela. Przyświecił mu dodatkowo swoją latarką - Patrz! - Mike zaprezentował mu swoje odkrycia: kilka płyt cd, najprawdopodobniej z muzyką i jakieś dwa klockowate przedmioty. Były niewielkie i dosyć lekkie, idealne do wrzucenia do kieszeni.

czwartek, 28 kwietnia 2011

Interwał I (V)

-Pomóż mi go odkopać - Wzięli się do pracy. Zajęło im dobre dwadzieścia minut, nim odsłonili go na tyle, by móc cokolwiek z niego wydobyć. W końcu, po męczących chwilach spędzonych nad mało konstruktywnym wysiłkiem fizycznym, stanęli przed wrakiem. Mikel, mimo najszczerszych chęci otwarcia drzwi - wyłamał je. Nie to, że był silny, po prostu trzymały się na resztkach przerdzewiałych zawiasów. Wyciągnął z paska latarkę ręczną, upewnił się że nic żywego nie znajduje się we wraku i usiadł na fotelu kierowcy, przesuwając szkielet.- Można? Dziękuję najserdeczniej - rzucił w eter paskudnie się uśmiechając - Bardzo miło z pana strony. Jakoś się postaramy zrewanżować
-Przestań kpić. Nie czas, nie miejsce, nie sytuacja - Syknął Sam obchodząc wrak z drugiej strony. Mikel w tym czasie rozglądał się wewnątrz szukając jakiś fantów. Przez głowę przeszło mu parę niepokojących myśli, jednak nie mógł ich złożyć w sensowną całość. Na podłodze leżały, najprawdopodobniej kiedyś jeszcze kolorowe, plastikowe torebki. Z przodu znajdowały się dwa szkielety, sądząc po resztkach ubrań - mężczyzna i kobieta. Na tylnych fotelach odkrył jeszcze jeden szkielet, dużo mniejszy od pozostałych. Przeszukał wszystkie schowki znajdujące się z przodu. Niewiele szczęścia - same śmieci.

wtorek, 26 kwietnia 2011

Interwał I (IV)

-Chyba coś mam, Mike…- Samuel pochylił się i zanurkował między gruz. Znajdował się tam przygnieciony samochód. Musiał zostać zasypany dosyć nagle, o czym świadczyły niezbyt dobrze zachowane pozostałości jego – w sposób już oczywisty: byłych – właścicieli. Nie był w stanie określić co to kiedyś było. Widział kilka razy w życiu zdarty przez miotany wiatrem piasek i wypalony przez bezlitosne słońce wrak czy szkielet tej maszyny. Wiedział, że „to” się nazywało ‘samochód’ i jeździło. Dziadek, który należał do Zachowaczy kiedy jeszcze żył, opowiedział mu kiedyś o tym, że były powszechne w czasach przed Upadkiem. Podobno też zachowało się ich całkiem sporo działających i niektóre klany nomadów ich używały. Niemniej jednak nigdy nie widział nic więcej ponad martwą, zwykle zgniecioną, karoserię. Rzadko kiedy też spotykał się też z ich właścicielami. Swoją drogą – zwykle bardzo okazjonalnie wyrażającymi jakąkolwiek formę protestu przeciwko wykorzystaniu czy zabraniu ich własności. Można się nawet pokusić o określenie „nigdy”.

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Interwał I (III)

O ile chyba każda grupa wewnątrz schronów jest w miarę jednolita, to ta zasada nie tyczy się Łowców. To zbiorowisko indywidualności, nierzadko totalnych outsiderów. W sumie nikt normalny nie zostaje Szperaczem. Albo są to ludzie o głębokich ranach, nie ważne czy chodzi o rany wewnętrzne czy zewnętrzne, pomyleńcy, ci, którzy stracili powody by żyć, albo wszystko to jednocześnie. W przypadku Samuela i Mika było to postradanie rozumu, bo jak inaczej określić wychodzenie na pustkowia z nudów i dla draki? Chcieli dokonać czegoś więcej w życiu, a ukrywanie się pod ziemią w tym nie pomaga. Ci dwaj głupcy byli więc jakby jednocześnie „w” i „poza”. Kwintesencja bycia Łowcą, jeżeli chcecie znać moje zdanie. Niby są, niby żyją, niby są częścią społeczności Krypt. A Jednocześnie, mimo że sporo od nich zależy, nikogo nie obchodzą. Są traktowani jak samobójcy którzy łyknęli truciznę i nie mają pojęcia kiedy zacznie działać. Dzikie zwierzęta, przeklęte promieniowanie, wygnańcy i inne ludzkie barachło. Nie wspominając już o każdorazowej możliwości Infekcji. I weź się zwiąż z takim żywym trupem...

niedziela, 24 kwietnia 2011

Interwał I (II)

Byli Łowcami. Ryzykując własnym zdrowiem i życiem ci chłopcy wychodzili noc w noc na pustkowia żeby znaleźć cokolwiek przydatnego. U was się na nich mówi Szperacze, a słyszałem jeszcze dziesiątki innych tytułów. Tak naprawdę w każdym schronie nazywają ich inaczej. Złomiarze, Śmieciarze, Stalkerzy (to z jakiejś książki chyba), Szczury, ale i tak najpowszechniejsze jest coś w rodzaju „wariaci”. No cóż, trzeba im przyznać trochę racji. Nikt o zdrowych zmysłach nie wychodzi na zewnątrz. Z drugiej strony – ktoś to musi robić. I nierzadko to dzięki tym szaleńcom schrony jeszcze jakoś funkcjonują. Wiecie przecież, że nie wszystko da się wytworzyć wewnątrz. Materiały, metal, stare technologie, płytki drukowane, broń, schematy. To wszystko dostarczają właśnie oni. Rysują mapy, wyznaczają ścieżki, są pierwszymi kontaktami z Nomadami których czasami spotykają na pustyni. Więc raz na jakiś czas wyraźcie im wdzięczność za to, co robią. Bardzo rzadko to ktokolwiek robi.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Interwał I (I)

Noc na pustkowiach była przejmująco chłodna i paskudnie wietrzna do tego stopnia, że każda szczelina pomiędzy częściami ubrań powodowała dyskomfort. Albo ze względu na gęsią skórkę, albo drobny piasek czy pył wciskający się bez litości wszędzie gdzie może. Dominowała cisza, przerywana sporadycznie przez niezidentyfikowane pohukiwania i krzyki, wydawane najprawdopodobniej przez zwierzęta. Okolica bardziej przypominała pustynię niż autostradę, którą wcześniej była. Świadczyły o tym wystające spod grubej warstwy piachu szczątki lamp, nierzadko w postaci smętnych kikutów. Niknęły one z jednej strony w czymś, co kiedyś można było uznać za tunel. Z pewnego miejsca dało się też usłyszeć, odbijającą się echem od jego ścian, nieustanną wymianę zdań dwóch osób.
-Dobra, przestań już pierdolić i weź się do roboty. Do świtu musimy stąd wyparować
-Wyparujemy, ale jak nas świt tutaj dopadnie, kurwa mać. Przypomnij mi, dlaczego tu jestem?
- Bo alternatywą jest zdychać z głodu
– Samuel odrzucił na bok spory kawał zbrojonego, betonowego gruzu który wcześniej podniósł spod swoich stóp. Wysiłek delikatnie do zamroczył; zachwiał się i dla pewności usiadł. Zerwał z głowy chustę i przetarł spocone czoło wierzchem dłoni, zostawiając jasną smugę pyłu. Zauważył że mały reflektor, który zostawił by oświetlał miejsca wykopalisk. zaczął powoli przygasać. Chwycił go więc i, kręcąc dłuższą chwilę korbą, podładował akumulatory. Nosili ze sobą po trzy rodzaje latarek, używając ich według uznania. W tej chwili nie najrozsądniejsze były właśnie te - generowały sporą ilość światła, a w razie potrzeby można je samemu doładować. Dzięki temu były wszechstronne, mimo że dosyć ciężkie i raczej sporych gabarytów. Mieli baterie do wymiany, jednak woleli je wykorzystywać w sytuacjach awaryjnych. A przede wszystkim do pozostałych źródeł światła, których nie dało się w ten sposób naładować - niewielkiej latarki ręcznej i czołowej. Na te ostatnie przeznaczyli znaczną część swoich oszczędności, ale (przynajmniej według nich) warto było. Dorwali bowiem sprzęt Nomadów, słynący ze swojej odporności na cały otaczający ich syf. Było to wyposażenie wojskowe, dodatkowo przystosowane do warunków panujących na pustyni. Niezawodność do kwadratu, certyfikat WGU - Wojskowej Gwarancji Uniwersalności . Przynajmniej tak twierdził gość, który im je sprzedał. Mike (który dosyć sceptycznie podchodził do wszystkiego w zasięgu zmysłów i będąc podejrzliwym wobec każdego kupca nie będącego w zasięgu jego noża na drugi dzień po dokonanej transakcji) ostrożnie rozwijał ten skrót jako Wcisnął Gówno i Uciekł.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Interwał 0

Kiedyś, dawno temu, w czasach po których nawet mój własny dziadek żył, to wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Ludzie żyli na powierzchni, za dnia, w gigantycznych miastach ze szkła i stali. Osiedla budowano w górę, nie w dół. Tak jak teraz przestrzeń była cenna. Każdy centymetr kwadratowy miał znaczenie, ale to tak naprawdę jedyny punkt wspólny. Wtedy poszerzanie dzielnic mieszkalnych nie groziło katastrofami w formie zawałów. Jeżeli w mieście przybywało ludzi, po prostu się rozrastało. Niekiedy do gigantycznych rozmiarów; nawet tysiące ludzi mieszkało w jednym miejscu. Nie było potrzeby kontroli, nie było limitów mieszkańców. Osady przyjmowały i wchłaniały każdego, kto chciał być ich częścią. Ludzie w miastach łączyli się w jeden gigaschron połączony w każdy możliwy i niemożliwy sposób. Istniały społeczności i koalicje tysięcy miast. Tworzyły państwa, które dbały o swoich mieszkańców. Komunikacja była łatwa, szybka i bezproblemowa, każdy mógł w każdej chwili połączyć się z dowolnym miejscem i dowolną osobą, zobaczyć ją i usłyszeć. Ale nie tylko to, bo nadal mamy możliwość podobnego kontaktu z niektórymi schronami. W ograniczony sposób, ale nadal. Ludzie mogli podróżować bez żadnych niebezpieczeństw. I robili to bez przerwy, w dodatku nie pieszo, tylko samochodami. Podobno każdy człowiek przed Upadkiem miał swój samochód. Nie poruszali się tylko po powierzchni, o nie. Latali w wielkich metalowych samolotach potrafiących zmieścić wszystkich waszych rodziców i wywieźć tygodnie drogi stąd. Rośliny były wszędzie gdzie mogły. W centrach tych gigantycznych betonowych miast, o których ledwo co wspominałem, ludzie nierzadko dla własnej przyjemności tylko zakładali niesamowite parki, z trawą, drzewami i kwiatami. Kwiatami! Potrafili hodować je w domach, w malutkich doniczkach. Bez żadnej znaczącej przyczyny pozwalali sobie na zbytki, przyjemności. Wody mieli tyle, ile chcieli. Tak samo z jedzeniem. Były specjalne budynki do których się tylko wchodziło i brało co chciało. Setki rodzajów pieczarek. Chleby, mięso, słodkości! Tylko brać, wyjść i jeść.

Wyobraźcie sobie, że istniały bezkresne pola uprawne na powierzchni, w słońcu. Nie było głodu ani niedostatku Ludzkość jechała ewolucyjną autostradą. I wtedy nastąpił Upadek.

Wiecie, że czasami z nieba padał zimny, wodny pył? Nazywali to śniegiem. Cały świat był wtedy biały. Czysty, bez skazy czy śladów brudu. A po jakimś czasie ten pył znikał i zamieniał się w trawę i liście na drzewach. Był jak mydlana piana na skórze. Ile bym teraz dał za odrobinę tego pyłu... ale w sumie mydłem też bym nie pogardził.

Opowiem wam teraz o dwóch mężczyznach, którzy powinni byli się wgryźć w pamięć ludzi jak zęby w pieczarkę, a zamiast tego zostali zapomniani. Opowiem wam o przyjaźni na śmierć i życie, o przygodach i poszukiwaniach. Opowiem wam w końcu o szklanych ogrodach, o cząstkach Edenu na spalonej słońcem Ziemi. Miejscu, gdzie istnieje Zieleń. Możecie się śmiać. Macie prawo mi nie wierzyć. Ale one naprawdę istnieją i oślepiają swoim blaskiem.

Wszystko działo się wiele lat temu, kiedy dopisywały mi jeszcze siły i byłem tylko parę lat starszy od części z was. To były czasy... jedzenie było smaczniejsze, kobiety piękniejsze, a gówniarzom takim jak ty od małego wpajano, by szanować starszych i nie przerywać im, kiedy mówią. Jeżeli nie chcecie żebym mówił to po prostu sobie pójdę - szesnaście par oczu wbiło się bezlitośnie w, pi razy drzwi, dwunastoletniego chłopca o drwiącym uśmiechu. Który, swoją drogą, zgasł jak płomień w deszczu.

-...szam...

Starzec uśmiechnął się lekko, zaciągnął papierosem i puścił oko do chłopaka. Przeprosiny przyjęte - To był... czas bohaterów.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Igły Sosonowe, czyli na początku było słowo

To, co zacznę tutaj zamieszczać jest moim motywatorem do dalszego pisania. Ma mnie zmusić, zobowiązać przed kimś, kim nie jestem ja sam. Z drugiej strony, po zaspokojeniu najbardziej podstawowej potrzeby ciągłości pisania, chcę połechtać trochę moje już i tak rozdmuchane do granic przyzwoitości ego. Nie powiem, że piszę dla siebie. Gdyby tak było, nic nigdy bym nie napisał. Przyczyna jest prosta - ja już wiem wszystko. Znam fabułę, psychikę postaci, miejsca. Znam motywacje i lęki bohaterów. Jestem ich twórcą. Pisanie w moim przypadku to taka mała zabawa w Wasze wyobrażenie boga. Tworzę, niszczę, daję nadzieję by ją zaraz odebrać. Piszę, bo czuję potrzebę podzielenia się światem, jaki wykreowałem. Chcę, żebyście krzyczeli "moar!", domagali się liter. Czyli umawiamy się tak: ja daję coś Wam, Wy dajecie mi w zamian coś. Ja Ci daję tekst, a Ty chcesz więcej. To mi wystarczy.

Z racji tego wszystkiego: jest to blog autorski. Wszystko co się na nim znajduje (prócz oczywistości w postaci komentarzy i szablonu bloga) jest moja własnością i podlega ochronie prawnej z tytułu ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Z zasady nie zgadzam się na żadne wykorzystanie całości ani fragmentów moich utworów, kopiowanie i zmienianie. Macie prawo czytać, komentować i opierdalać za błędy. Macie prawo krzyczeć, że mało. Macie prawo rozpowszechniać to, co tutaj jest tylko za moją zgodą, która nie jest zgodą dorozumianą. Chcecie komuś wysłać moją twórczość - napisz do mnie, możemy o tym pogadać. Zasadniczo jeżeli chcesz zamieścić fragment tego, co tutaj się znajdzie - byłoby miło gdyby znalazł się tam mój pseudonim i w miarę możliwości odwołanie do tej strony. Jezeli chodzi o wysyłanie linktów do tego bloga, umieszczanie ich na swoich stronach, feel free.

Chcesz moich szczegółowych danych? Mail me.