Not really familiar with polish? Try >> ENGLISH VERSION << of this site :)

Nowe fragmenty 2 razy w tygodniu

Tych, którzy nie lubią się rozdrabniać, zapraszam na strony zawierające wszystko, co zamieściłem do tej pory (nie liczac biegunek werbalnych). Aktualizacja średnio co tydzień.

wtorek, 31 maja 2011

Interwał II (XIX)

W chwili, gdy już miał się dobrać do plecaka, usłyszał coś na wzór chrobotania, dochodzące z głębi opadającego w dół tunelu. Mikel natychmiast odepchnął plecak na miejsce, opierając go o ścianę kanałów. Bezpieczeństwo ponad wszystko, fanty mogą poczekać – przekonywał sam siebie w duchu, mając szczere wątpliwości co do zasadności swoich działań. Mniej więcej w momencie, kiedy wyprostował kolana i obrócił wzrok (i latarkę) w kierunku szmerów, obydwaj Szperacze usłyszeli ruch. Nie potrafili ustalić, co to mogło by być. Domyślali się, że nie było to bardzo duże. Dźwięki, mimo że zniekształcone przez roznoszenie się po kanałach i nakładanie się, były w miarę ciche. Obawiając się o swoją przyszłość, obydwaj skierowali się do korytarza. Od samego początku wydawało im się to złym pomysłem, ale coś niezrozumiałego pchało ich do przodu, krok po kroku.
-Mówię ci, tym razem zginiemy. Nie wiem nawet dlaczego jeszcze nie jesteśmy na górze - szepnął
-Nora nas wezwała, nie słyszałeś jej szeptów? - Mikel nie odwrócił głowy w stronę przyjaciela. Po prostu wyszeptał to w eter.
-Mike? - Samuel, przerażony i zdezorientowany, spojrzał na swojego przyjaciela nie mając pojęcia o czym on mówi.
-Jaja sobie robię, pojebie. Przecież to ty nas tutaj ściągnąłeś. Ja bym tylko wziął ten plecak i polazł z powrotem, tam gdzie bezpiecznie – Był zły. Powoli to wszystko przestawało być jakkolwiek zabawne – i nie, nie spojrzę na ciebie, bo znowu oślepniesz. Spójrz...
Na dole, przy samej zewnętrznej ścianie zakrętu, biegał w kółko szczur. Z tej odległości powiedzieć o nim tylko tyle. Żył, poruszał się, hałasował, najprawdopodobniej coś przeżuwał. Od szczura dzieliło ich miej więcej pięćdziesiąt metrów.
-Patrz na tego pchlarza – warknął Samuel – takie coś narobiło nam strachu? No bez jaj... - Przeklął pod nosem i ruszył w dół, w stronę zwierzęcia. Musiało ich wyczuwać albo widzieć od dłuższego czasu. Nie było zaskoczone, ale zatrzymało się i stało nieruchomo, łebek kierując w stronę dwóch, dwunożnych potworów. Po mniej niż dziesięciu metrach pod butami Samuela zachrzęściło szkło. Zatrzymał się momentalnie i spojrzał pod nogi. W wyżłobieniu podłogi, mającym pewnie pomóc w odprowadzaniu deszczówki, leżała latarka. Niestety, była potłuczona i absolutnie nieprzydatna. Bez słowa oddał Mikelowi Badyla do rąk, a sam cisnął zepsutym sprzętem w szczura. Latarka chybiło o parę centymetrów, a gryzoń z piskiem uciekł.

poniedziałek, 30 maja 2011

Interwał II (XVIII)

Świat zamarł, jakby przystanął na chwilę by zobaczyć co się tutaj wyprawia. Grobową ciszę, jaka nastała, przeszyło wbijające się w mózg, z pominięciem wszelkich zmysłów, metaliczne kliknięcie. Ta komora była na szczęście pusta. Samuel, widocznie niemile zaskoczony tym faktem, zamierzał spróbować ponownie. Ale tym razem Mikel był świadomy otoczenia, tak samo jak potencjalnego zagrożenia.
-Jesteś idiotą. Masz szczęście, że ci ręki nie urwało – wyrwał mu rewolwer, zabezpieczył go i otworzył bęben. Jeden, jedyny pocisk znajdował się w następnej komorze. Wyjął delikatnie kulę i położył w kącie, przy ścianie – nie wiadomo ile to tutaj leżało, w wilgoci i chłodzie. To nie są dobre warunki do przechowywania broni, Sam – odkładając zawilgotniały pocisk przypadkiem oświetlił róg pomieszczenia, który, zdawało mu się, na pewno sprawdził. Nie pierwszy i nie ostatni raz – mylił się. W kącie od wejścia leżały dwa pakunki, sporej wielkości – Ty, patrz na to – wskazał palcem i natychmiast podszedł.
Był to stary, trochę podarty i łatany plecak z materiału, chyba koloru khaki. Ciężko było stwierdzić przez warstwę brudu i całkiem posunięte wypłowienie. Zaraz obok leżał zwinięty w rulon gruby, tekturowy karton, totalnie nasiąknięty i niemal rozpadający się przy dotyku. A wewnątrz niego – zniszczony śpiwór. Mikel nie miał zamiaru go rozwijać. Nieprawdopodobnie śmierdział jeszcze spakowany, więc stwierdził że fetor mógłby go nawet pozbawić przytomności.
-Nie wiem, czy gość srał do tego śpiwora czy to tylko naturalne aromaty naszego martwego przyjaciela. Chyba nie chciałbym go spotkać żywego – Skrzywił się. Węch był przyzwyczajony do braku wygód w kanałach, ale to co teraz czuł biło wszelkie rekordy. Mając ciarki z obrzydzenia delikatnie przesunął nogą „posłanie” spory kawałek dalej. Był absolutnie przekonany, że nie gnijące ciało sprawiło okropny smród pomieszczenia, ale właśnie to polowe łóżko. Mając względy komfort oddalenia od toksycznych wyziewów, skupił się na plecaku. Istniała szansa, że gość miał parę przydatnych fantów, a nawet był Szperaczem z innego schronu. Z tym że Mikel raczej by w tym wypadku użył określenia Szczur.

piątek, 27 maja 2011

Interwał II (XVII)

Sam minął Mikela, wyrywając mu Badyla z rąk i rozglądając się wstępnie po pomieszczeniu. Prowadziły z niego trzy drogi: ta, którą weszli, zakratowana dziura ściekowa o szerokości najwyżej metra, znajdująca się kilkadziesiąt centymetrów nad podłogą na ścianie w głębi i korytarz pod lekkim kątem w dół, kończący się zakrętem w lewo. Kości były rozciągnięte na plecach, w nieco dziwnym kształcie. Wszystkie znajdowały się na swoim miejscu, były jedynie przerażająco gładkie. Samuel podszedł do szkieletu i usiadł w kucki przyglądając się mu. Przez chwilę grzebał, za pomocą łomu odsuwając strzępki ubrań, które zostały na kościach. Zastanawiało go, dlaczego część z nich leży nawet kilkanaście centymetrów od reszty. Szmaty ogólnie wyglądały na bardzo zniszczone. Potencjalna odpowiedź nasunęła się sama – zakratowany ściek był mniej więcej na wprost od niego. Możliwe że jednak raz na jakiś czas zbiera się woda i spływa prosto przez miejsce, w którym leżał denat. To mogło tłumaczyć i przesunięte strzępy materiału, i wygładzone kości bez śladu tkanki czy mięśni. Poza tym – nie wiadomo ile mógł tam leżeć. Logika podpowiadała, że całkiem długo, ale kości wydawały się niepokojąco... świeże. Być może przez wilgoć panującą pod ziemią.
-Spadajmy stąd, Sam. Nie podoba mi się tutaj, a w dodatku mamy trupa
-Wydawało mi się że ci nie przeszkadzają. Chwilę temu bawiłeś się jakimś w samochodzie – rzucił, nie odrywając wzroku od szkieletu i okolic.
-Przeszło mi, to było głupie i żałuję. Możemy iść? Nie chciałbym skończyć tak jak ten gość – coś sprawiało, że Mikel najzwyczajniej się bał. Jakiś mały, istotny szczegół który wychwycił, ale jeszcze nie zidentyfikował.
-Jeśli chcesz sobie strzelić w łeb. W w czaszce jest dziura po kuli, facet popełnił samobójstwo. Rewolwerem, który leży zaraz obok – trącił Badylem broń - Ciekawe czy działa... - Samuel wziął go do ręki i wstał. Pierwszy raz miał coś takiego w garści i był zaskoczony ciężarem. Myślał, że będzie dużo lżejszy. Wszystko mu przypominało, że to nie zabawka, tylko śmiertelnie niebezpieczna broń. Wyprostował rękę, za cel obierając korytarz w dół. Poczuł jak napinają mu się mięśnie, nienawykłe do trzymania tego typu rzeczy. Zafascynowany skupił się, starając się uspokoić drżenie. Mikel zatopiony był w swoich myślach i zanim się zorientował, było już trochę za późno. Widząc co zamierza, natychmiast pożałował swojego zawieszenia.
-Sam, kurwa, odłóż to gówno bo...

Samuel pociągnął za spust

czwartek, 26 maja 2011

Interwał II (XVI)

Mając małe pole do popisu w tej kwestii, ruszyli przed siebie wgłąb korytarzy. Gdyby nie ich latarki, panowałaby absolutna ciemność. Niepewność tego, co się za chwilę zobaczy, wzbudzała w nich nerwowość. Klimatu dopełniało jeszcze to, że każdy, nawet najlżejszy krok był słyszalny. Martwa cisza dorównywała swoim natężeniem jedynie ciemności, była wręcz nieznośna. Powoli dochodzili do momentu, w którym własny puls rozsadzał bębenki, ale Samuel zaczął cichutko nucić. W normalnych okolicznościach zostałby zlinczowany przez Mikela, ale tym razem był mu niemal wdzięczny. Mimo że kaleczył dźwięki w sposób niewyobrażalny.
-Mikel, czujesz to? - Zatrzymał go nagle wyciągnięciem ręki, przygarbiając się lekko i wciągając powietrze nosem krótkimi, silnymi seriami.
-Śmierdzi. I co? - wzruszył ramionami. Nic nowego, zdążył się już prawie przyzwyczaić do kanałowego aromatu – Chociaż... Śmierdzi inaczej niż przy włazie. Tam waliło stęchlizną, tutaj czymś...
-... innym. Tak, masz rację. Idziesz przodem, mistrzu.
-Ale...- W tym momencie Badyl przewędrował za pomocą rąk Samuela z Mikelowego plecaka do rąk właściciela, a jego ciało zostało sztucznie wprawione w ruch. Przeklinając cicho i mając metalowy pręt w rękach wychylił się za zakręt. Doskonale wiedział, że cokolwiek śmierdziało, jeżeli miało oczy lub uszy: musiało wiedzieć że się zbliżają już kilka minut wcześniej – A może po prostu stąd wyjdziemy? - syknął lekko odwracając głowę w bok, tak aby Sam mógł usłyszeć
-Taki wielki, a pipka. Z drogi – Miał już wyrwać Badyla z rąk przyjacielowi
Mikelowi, urażonemu do głębi, wróciła szczątkowa odwaga i zaniknął ostatni bastion zdrowego rozsądku. Lekko przykulony przeszedł za róg i oświetlił małe rozszerzenie kanałów z nieświeżą zawartością. Sam zauważył, że aż się wzdrygnął i schował w sobie. Mikel nie uciekał, więc było bezpiecznie. Dlatego przeszedł obok niego i spojrzał na to, na co jego przyjaciel. Mniej więcej w połowie pomieszczenia, w snopie światła latarki, leżał ludzki szkielet.

środa, 25 maja 2011

Interwał II (XV)

-Dlaczego znowu to ja muszę ryzykować swoim dupskiem? -Mikel zadał to pytanie w momencie, kiedy postawił stopę na pierwszym możliwym szczeblu drabiny, licząc od góry. Zwykle mądre pytanie zadawane są już po fakcie.
-Bo jest większy i więcej zniesie. Poza tym zapomniałeś nakręcić swój jebany zegarek – Spojrzał z góry na swojego przyjaciela mając paskudny uśmiech na twarzy. Tak, niewątpliwie sprawiała mu przyjemność nader korzystna sytuacja, do której doprowadziło zapominalstwo Mikela. Wszystko wskazywało na to, ze zamierzał korzystać z tego ile tylko mógł.
-Będziesz mi to wypominał do końca życia? - Nie było wyjścia. Już zaczął schodzić. Powoli, nie śpiesząc się zbytnio, dokładnie ważył kroki. Drabina może i wyglądała na zachowaną w dobrym stanie, ale nie zamierzał ryzykować. Stopy kładł po bokach, tak aby żaden szczebel nie załamał się pod jego ciężarem, powodując przykre konsekwencje polecenia prosto na pysk witając beton.
-Jeżeli mamy zamiar żyć jeszcze jakieś dwa tygodnie to tak. Przynajmniej dopóki mi opalenizna z pleców nie zejdzie będę ci to wypominać przy każdej okazji.
-Zapomnisz w ciągu dwóch dni – Zadudnił będąc mniej więcej w połowie drogi.
-Myślę, że ból spalonej skóry będzie mi o tym skutecznie przypominał. Złaź szybciej – Splótł ręce na piersi, wybijając prosty rytm stopą.
-Lezę jak mogę – fuknął i zeskoczył z drabiny mając jakieś półtorej metra do jako takiego gruntu. Upadł miękko, uginając kolana i podpierając się ręką. Zrobił to nadzwyczaj cicho, jednak nawet to poniosło się echem. Będąc na dole miał szerszą perspektywę na kanały. A przynajmniej na to, co bombardował światłem latarki – Czysto, złaź – I dopiero wtedy rozejrzał się, szukając potencjalnych zagrożeń. Miejsce, do którego zeszli, miało tak naprawdę tylko jedną drogę. Alternatywą była tylko ślepa uliczka długości jakiś dwudziestu, trzydziestu metrów i kończąca się solidnymi kratami. To zdecydowanie ułatwiało sprawę. Pierwsze słowa, jakie Samuel usłyszał lądując na dole miały mniej więcej sens „czekaj tu”
-Mike, co ty kurwa robisz i gdzie idziesz? - W momencie, kiedy już miał ruszyć za nim, przyszła odpowiedź w postaci dźwięku rozpinanego rozporka i ordynarnego lania po ściance. Samuel słysząc to odwrócił się, siląc się na okazanie zainteresowania ciekawym zjawiskiem zakwitu czerwonych glonów na suficie kanałów.
-No przecież mówiłem że tak będzie – westchnął, mówiąc pod nosem sam do siebie.

wtorek, 24 maja 2011

Interwał II (XIV)

-Jak wyglądali? - Adam wbił swoje niebieskie oczy w starca. Miał dużo pytań, a do tej pory starał się nie przerywać czy przeszkadzać. Wyobrażał sobie ich wygląd, ale chciał wiedzieć, jak było naprawdę. I jak bardzo się pomylił.
-Normalnie. Głowa, ręce, tułów, takie tam – machnął ręką
-Przecież wie pan o co mi chodzi...
-Samuel i Mikel byli do siebie podobni. Z tym że jednocześnie różnili się wszystkim. Jak by wam to opisać... Byli przyjaciółmi których łączyło wszystko, a jednocześnie dzieliła przepaść. W wypadku fizyczności – byli dobrze zbudowani, z tym że Mikel był większy. Pomijając fakt, że był o kilka centymetrów niższy od Samuela. Obydwaj na swój sposób przystojni – skręcił kolejnego papierosa i wetknął go sobie do ust – Samuel zwykle był gładko ogolony, Mikel wręcz przeciwnie, tylko kilka razy w życiu nie miał brody czy czegoś podobnego. Pierwszy miał dosyć długie włosy, drugi albo robił się na łyso, bardzo krótko, albo jego wygoloną glacę przecinał krótki irokez. Masz już jakieś wyobrażenie?
-A jak byli ubrani?
-Mówiłem już. Nie słuchałeś – Odpalił i zaciągnął się dymem. Przez chwilę miał ochotę dmuchnąć nim w stronę dzieciaka, ale przeszło mu. Młody po prostu jest zainteresowany tym, co mówi.
-Słuchałem
-Nosili się podobnie, piaszczyste pustkowia nie są dobrym miejscem na różnorodność w tej kwestii. Wysokie wojskowe buty pustynne z półpłaską podeszwą chroniące przed zapadaniem się w piasek i żądłami skorpionów. Lekkie spodnie z kieszeniami po bokach. Najzwyklejsze t-shirty, czasami wełniany sweter. I na to kamizelki z dziesiątkami schowków i płaszcze w jasnych kolorach. Dodaj do tego chusty, które nosili zawiązane na szyi albo na głowie, na modłę Nomadów.
-Jaką?
-Obwiązywali sobie nimi głowę tak, że tylko oczy było widać. Mieli jeszcze plecaki, a Mikel dodatkowo nerkę przytroczoną do paska. Zaspokoiłem twoją dociekliwość w wystarczającym stopniu? Mogę kontynuować? - starzec westchną ciężko
-Co było na dole? - Adam zaczął się kręcić
-Zaraz się dowiesz. Nie mając nic lepszego do roboty zeszli do kanałów mając nadzieję, że przerwą pasmo niepowodzeń ciągnące się od dobrych kilkunastu godzin...

poniedziałek, 23 maja 2011

Interwał II (XIII)

-Ciemno jak w dupie – skwitował Samuel wkładając głowę przez właz – I trochę śmierdzi
-Dziwne gdyby nie śmierdziało – Mikel dopasował latarkę czołową do swojej głowy i włączył ją. Snop światła kierujący się tam gdzie aktualnie była skierowana głowa, był całkiem satysfakcjonujący. Wstyd przyznać, ale to był pierwszy raz, kiedy zdecydował się jej użyć w warunkach polowych. Na razie spełniała swoje zadanie całkiem dobrze.
-Bierzesz tą? - Usiadł w kucki przed dziurą, zaraz obok żeliwnego włazu. Pozwolił się nim zająć Mikelowi i jego wiernemu Badylowi. Ta kombinacja sprawdzała się znakomicie przeciwko większości zamkniętych lub zabezpieczonych zamków czy drzwiom. Jego kumpel bawił się też wytrychami z całkiem niezłym skutkiem, jednak, powiedzmy sobie szczerze, rzadko kiedy mógł w pełni wykorzystać swoje talenty. Mikel, lubujący się w jakiś dziwnych językach, zamykał swoje umiejętności w określeniu „Low-tech hacking”. Cokolwiek to miało oznaczać.
-Tia. Nie biorąc pod uwagę nasze doświadczenia z przeciągu dwudziestu czterech godzin, wolę nie mieć na dole wielkiego, ciężkiego reflektora w łapie, kiedy będę musiał nagle zmienić swoje położenie o jakieś kilkadziesiąt metrów w ciągu sekundy – Nie był zgorzkniały. Nie był także pesymistą. To był zdrowy realizm i znajomość realiów – a ty?
-Chyba zaryzykuję – Samuel zaczął kręcić korbą ładując baterie; W tym czasie Mikel podszedł do włazu i spojrzał w dół. Drabina wyglądała tak, jakby w ogóle nie obchodził jej upływ czasu. Solidna, metalowa konstrukcja powinna bez problemu wytrzymać ich ciężar. Droga w dół była długa i potencjalnie bolesna w przypadku poślizgnięcia się. Dobre parę metrów od jego twarzy znajdowało się dno kanałów. Z tego co widział, nie było tam wody, co najwyżej wilgoć, stąd ten zapach. No i wyglądało całkiem bezpiecznie.
-Dobra. To kto pierwszy?- Spojrzał na Samuela, który, oślepiony wiązką światła skierowaną prosto w jego twarz, jęknął i zasłonił oczy dłońmi.

niedziela, 22 maja 2011

Interwał II (XII)

Z wyraźnym wahaniem uchylili drzwi, starając się ostrożnie zajrzeć do środka. We wnętrzu panowała kompletna ciemność, rozrzedzana jedynie światłem dostającym się przez utworzoną szparę. Ich przezorność miała uzasadnienie. Gabaryty tych drzwi sprawiały, że mogły zostać otworzone tylko przez człowieka. I bez znaczenia czy stało się to przed chwilą czy pięćdziesiąt lat temu – mogli sporo ryzykować wchodząc ot tak. Coś tam mogło wejść, szukając tak jak oni schronienia. Albo, co gorsza, ktoś. Zaszczute zwierzęta będące w swojej kryjówce bywały niebezpieczne. Ludzie bywali bezpieczni.
-Jebać to – Zwyczajowo te słowa i zachowanie powinny należeć do Mikela, jednak ten stał jakieś pół metra dalej niż przed momentem, zaskoczony i odepchnięty na bok. Zszokowany patrzył tylko jak Samuel przyświecając sobie latarką ręczną wpycha bark między beton a stal i, używając całego ciała, otwiera drzwi na tyle, by można było wejść do środka. A potem, olewając cały zdrowy rozsądek, wsuwa się cały.
- Oookay? - Mikel obiecał sobie, że wymyśli coś mądrzejszego. Ale za chwilę. Teraz był zajęty kręceniem głową z niedowierzania i robieniu tej samej głupoty o jego przyjaciel. W momencie, kiedy wszedł do środka, wszystkie jego wątpliwości wyparowały jak pot i łzy na tym cholernym słońcu. Różnica temperatur była ogromna. Wnętrze bunkra było orzeźwiająco chłodne i wilgotne, mimo że lekko zatęchłe i trącące kanałami. Mikel uznał, że do tego da się przyzwyczaić – Dobra, jeżeli coś ma mnie zeżreć, to tylko tutaj. Ja się stąd nigdzie nie ruszam – swoje słowa zaakcentował rzuceniem plecaka pod ścianę i, dosłownym, przyklejeniu się do ściany. Dopiero wtedy doszło do niego, jak bardzo przepocone są rzeczy, które miał na sobie. Zaczął przypuszczać nawet, że można je zacząć najzwyczajniej w świecie wyżymać.
Mniej więcej w tym czasie Samuel rozglądał się po pomieszczeniu. Specjalnie dużo do oglądania nie było – gładkie, betonowe ściany ograniczały półkolistą przestrzeń o promieniu jakichś trzech, może czterech metrów. Sufit w najwyższym miejscu nie mógł mieć więcej jak trzy metry. Nie było żadnych okienek czy lamp. Kompletna ciemnia. Na samym środku znajdował się żeliwny, wyglądający na ciężkiego do ruszenia, okrągły właz do kanałów.
Zrzucili z siebie przepocone rzeczy, zostając w samych spodniach i butach. Skóra na ich plecach była czerwona, nagrzana od słońca piekącego ich tyłki jeszcze chwilę temu, a jednocześnie spierzchnięta od wilgoci ubrań. Mokre od potu kurtki, t-shirty i chusty rzucone zostały na jedną kupkę pod ścianą, a przyjaciele wzięli się do łagodzenia oparzeń. Nazywając to wprost, przykleili się do betonowych ścian bunkra, chłonąc ciałem chłód. W duchu dziękowali losowi, że nikt tego nie widział. Zdawali sobie sprawę, że wyglądało to co najmniej dziwnie. Gdy poczuli ulgę, Mikel wyciągnął dużą, plastikową butelkę pełną wody i wypił większość. Resztę wylał sobie na głowę, przy okazji przemywając twarz ręką.
-Nie powinno się tak pić, Mikel. Możesz dostać szoku albo w najlepszym wypadku zaraz pójdziesz się odlać – wyciągnął swoją manierkę i wziął kilka drobnych łyków. Po tym umył twarz i ręce, ostrożnie dawkując wodę. Stoją już, podszedł do ściany i podniósł rzeczy, kierując się ewidentnie na zewnątrz
-Mhm- odpowiedział przełykając ostatnią odrobinę wody, która zachowała się w butelce – co robisz?
-To musi wyschnąć, nie? Jak wyrzucę ciuchy na zewnątrz to w ciągu kwadransa będą jak pieprz.
-Albo pył – mruknął pod nosem Mikel – Myślę że przyda nam się tutaj więcej światła – Podładował reflektor i podstawił go do ściany. W ten sposób jako tako rozświetlił cały bunkier. Było to więcej niż półmrok, ale nijak nie dałoby się powiedzieć, że jest jasno. Sam zdążył już wrócić do środka, przymykając troszkę drzwi bunkra, wcześniej rozrzucając ubrania na piasek blisko słońca, ale jednak nadal w cieniu przedsionka.
-No, to mamy trochę czasu zanim to dziadostwo dojdzie - Stanął dwa metry przed Mikiem i spojrzał na niego dziwnie przejmująco - Nie ruszaj się.
-Dlaczego?
- Nawet nie waż się drgnąć. Zaraz za tobą jest jest największy pająk jakiego w życiu widziałem
-Sam? Co ty robisz? - Mikel siedział jak sparaliżowany. Miał wrażenie, że zaraz mu serce też przestanie bić.
-Ani... drgnij... - Poruszając się najciszej i najwolniej jak potrafił, zgięty wpół, przeszedł za przyjaciela – Kurrrwa mać! - rzucił w "panice" i z dziką radością dźgnął go lekko zaostrzonym patykiem prosto w gołą skórę talii.
-Aaaaaaaa!!!! - Mikel z wrzaskiem rzucił się do przodu, lądują kawałek dalej na twarzy. Chwilę zajęło nim odważył się podnieść na rękach i usiąść.
-To za to, że nie nakręciłeś zegarka – Dał mu jeszcze otwartą dłonią przez łeb. Nie mocno, ale odczuwalnie.
-Dupek – fuknął na przyjaciela rozmasowując łokieć, którym ze strachu przywalił w betonową podłogę. Odwrócił się i nie odzywał przez dłuższą chwilę – Zabiję cię kiedyś
-Już dzisiaj próbowałeś. No, już, nie bocz się. Jesteś głodny? - Samuel grzebał w plecaku sprawdzając co mieli.
-Nie. Za to mi się pęcherz odezwał przez ciebie – Zrobił minę smutnego szczeniaczka. I przeciągnął tak, się aż mu w kręgosłupie strzeliło.
- To co robimy?
Praktycznie jednocześnie spojrzeli na właz kanałów, wpadli na pomysł, i spojrzeli na siebie z dzikim uśmiechem. Już wiedzieli, co będą robić i, przynajmniej w tym przypadku, nie musieli używać słów.

sobota, 21 maja 2011

Zesrało się II

Przepraszam Was wszystkich, ale wczoraj nie miałem praktycznie dostępu do internetu, a dzisiaj jestem poza domem. Miałem wrzucić przez maila, ale gmail spierniczył sprawę. Pewnie ja źle zapisałem roboczą, ale sie nie przyznam. Wińcie monopolistyczne google i kochajcie mnie dalej :3


Edit.
Aha, żeby nadrobić - jutro będzie gigapaka trzech odcinków. Namaste!

czwartek, 19 maja 2011

Interwał II (XI)

Biegli dobre pięć minut, czując jak ich ciała nagrzewają się i palą mimo ubrań, które mieli na sobie. Każda komórka ich ciała przypominała im, że jeżeli zostaną na słońcu – zginą. Cel był jasny: majacząca na tle rozgrzanego piasku półsferyczna, szara bryła betonowego bunkra. Mieli sporo szczęścia. Jeżeli tylko udałoby im się dostać do środka, byliby w dealnym miejscu dla przeczekania dziennego piekła. Gruba warstwa betonu sprawia, że we wnętrzach panuje przyjemny chłód. Po kolejnych dwóch, może trzech minutach sprintu dopadli do półotwartego przedsionka prowadzącego prosto do grubych metalowych drzwi. Upadli półprzytomni na piasek, schronieni bezpiecznie w kojącym cieniu. Spojrzeli na siebie i bez słowa stukneli się zaciśniętymi pięściami. W miejscu w którym byli wcale nie było specjalnie chłodniej. Chroniło ich tylko od bezpośredniego wystawienia na słońce, a nadal było cholernie gorąco. Mogli pozwolić sobie na chwilę słabości pod tytułem zarycie twarzą w piach i nieskuteczne próby wyrównania oddechu, ale musieli w końcu dla własnego bezpieczeństwa znaleźć się w środku. Dlatego też Samuel w końcu wstał, podszedł kilka kroków wgłąb i obejrzał wejście. Mikel, nadal siedzący pod ścianą i dochodzący do siebie, usłyszał jedno po drugim: jęk i niezidentyfikowane słowo, które musiało być co najmniej wulgarne. Siłą rzeczy zmusił się do wstania i zajrzenia przyjacielowi przez ramię.
Wielkie, ciężkie, pancerne drzwi bunkra były nieznacznie uchylone.

środa, 18 maja 2011

Zesrało się

Dzisiejszego odcinka dzisiaj niestety, jak widzicie, nie ma i nie będzie. Znaczy - będzie, ale jutro. Zwyczajnie się nie wyrobiłem. Obiecuję poprawę, ale dopiero za jakieś 20 godzin. Namaste!

wtorek, 17 maja 2011

Interwał II (X)

Promieniowanie słoneczne bywa zabójcze razem z niesamowitym gorącem panującym na pustyni. Bardzo łatwo się zgubić, jeszcze łatwiej się odwodnić. Przed Upadkiem dorosły człowiek potrzebował jakichś sześciu litrów wody by przeżyć dzień na pustyni za dnia. Bez dostępu do wody wystarczały jakieś dwadzieścia cztery godziny by nieodwracalnie się odwodnić. Objawy najgorszego kaca jakiego można sobie wyobrazić są tylko nieistotnym preludium do prawdziwego cierpienia. Skurcze mięśni, pękająca skóra, drgawki, utrata mowy, delirki. Nie wiesz co się dzieje wokół ciebie, nie panujesz nad własnym ciałem. Puchnie ci język i krztusisz się suchym powietrzem przez brak śliny. W końcu – robi ci się wszystko jedno, padasz na ziemię i czekasz na śmierć, która przychodzi bardzo szybko i niemal niezauważalnie. Jak wybawienie od pustyni. Tak było jakiś wiek temu. Teraz, nie ważne czy masz na sobie ubranie czy nie, po kilkunastu minutach od świtu lub tylko kilku w okolicach południa czujesz, jak skóra chce znaleźć się w innym miejscu, w najlepszym wypadku zaczerwieniona i rozgrzana. Zostaniesz dłużej to się dosłownie usmarzysz. Piętnaście minut wystarczy, żeby pojawiły się bąble z płynem surowiczym. Po dwudziestu zostaną ci na zawsze paskudne blizny. Dwadzieścia parę – zacznie ci pękać skóra i zaczniesz ślepnąć. Nikt nie przeżył więcej niż pół godziny. Albo go wykończyło słońce, albo padał martwy po kilku dniach przez promieniowanie. Ciało odchodzi od kości, a na skórze pojawiają się czarne jak smoła plamy. Umiera się w mękach i praktycznie bez żadnych szans na wyzdrowienie. Powierzchnia to nie plac zabaw.
Tak. Samuel i Mikel doskonale wiedzieli co ich czeka jeżeli się nie pośpieszą.

poniedziałek, 16 maja 2011

Interwał II (IX)

Nie mieli wiele czasu na kłótnie, wzajemne obrzucanie wyzwiskami czy pretensje o zegarek. Musieli znaleźć kryjówkę, teraz, zaraz. Wschód słońca jest tak samo piękny, jak niebezpieczny. Byli jak czarne zarysy na tle czerwonej łuny, rozpaczliwie szukające miejsca, w którym można przeczekać dzień. Czerwień przeszła w intensywny pomarańcz, a oni nadal byli odkryci. Szli bardzo szybko, ale nie biegli. Oszczędzali siły na wypadek, gdyby ich wybawienie zależało od kilkuminutowego sprintu w pełnym słońcu. I, zdradzę wam już teraz, to była dobra, przekalkulowana decyzja. David w chwilowym przypływie zdrowego rozsądku wyciągnał mapę i zaczał szukać najbliższych miejsc, które pozwoliłyby im przeżyć. Samuel, znając swojego przyjaciela od wielu lat, miał nadzieję że mu się wybitnie nudziło w czasie, kiedy ją odrysowywał. Najmniej oddalona była szara kropka oznaczona dwoma pochyłymi kreskami i apostrofem. Nie mieli pojęcia, co to mogło oznaczać, jednak zboczyli z trasy do K4 modląc się zeby ten ślepy strzał okazał się celny.

niedziela, 15 maja 2011

Interwał II (VIII)

Po dobrej godzinie ciągłego marszu zwykle po kostki w piasku mieli ochotę umrzeć. Jest to bowiem jedna z tych najbardziej męczącyh, mozolnych i kurewsko nudnych czynności, jakie można sobie wyobrazić. Sam i Mike lubili ją porównywać do wykładów na temat pieczarek w Schronach. W gruncie rzeczy mało praktyczne i do odbębnienia, jednak konieczne. Tak naprawdę sprowadzało się to wszystko do stwierdzenia "kochajcie pieczarki (i tych którzy je dla was hodują)" lub, w przypadku Łowców, "kochajcie drałować przez puskowia z piaskiem między palcami stóp". Większość Zbieraczy reagowała alergicznie na samą myśl i o jednym, i o drugim. Nazwijmy to delikatnie przesytem.
-Mike? - Samuelowi zabrało dobre dwie godziny nim odezwał się od ostatniej wymiany zdań. Najwidoczniej było to warte wzmianki.
-Co jest? - Mikel zaczynał już dyszeć, trudem podnosząc grzęznące w piasku nogi i przesuwając je do przodu chyba już tylko siłą woli. Był zmęczony i głodny. Marzył o dotarciu do K4, szybkim prysznicu, kolacji i swoim łóżku. Nadludzkim wysiłkiem zmuszał się także do nie patrzenia na zegarek. Zrobił to, wydawałoby się, wieki od ruszenia w drogę prawdopodobnie powrotną, a według czasomierza nie minęła nawet minuta.
-Widzę Latarnię – znaczyło to dwie rzeczy: że poszli w mniej więcej dobrym kierunku i że zostały im dobre półtorej do dwóch godzin drogi. Ale i tak powinni zdążyć przed świtem mając jeszcze zapas wolnego czasu.
-Gdzie? Nie widzę...
-No tam, o
– wskazał ręką kierunek – Możesz nie widzieć, bo akurat zrobiło się... jaśniej? - Obydwaj mieli głowy owinięte chustą w ten sposób, ze odkryte były tylko oczy. Przez to nie widac było wyrazu ich twarzy, jednak na pewno nie wyrażały w żaden sposób radości.
-Niemożliwe, przecież jest... - Mikel spojrzał przerażony na zegarek - pierwsza dwadzieścia. Kurwa...
-...Mać.

sobota, 14 maja 2011

Interwał II (VII)

Powierzchnia jest jest bezpieczna. Dlatego wasi rodzice nie pozwalają wyjść poza schron, czy wam się to podoba, czy nie. Nie musi, oni was chronią. Tak naprawdę każdy nieuważny krok może się skończyć tragicznie. Wszystkie zwierzęta wychodzą ze swoich kryjówek nocą, a tylko nocą jesteśmy w stanie wytrzymać więcej niż pięć, dziesięć minut na powierzchni bez poparzeń. Nie patrzysz pod nogi – możesz zostać poczęstowany świeżym jadem prosto od skorpiona. Jeżeli nie macie wysokich, mocnych butów to bez problemu przebije materiał i waszą skórę. Ukąszenie może nie zawsze jest śmiertelne bezpośrednio. Ale ból, opuchlizna, czasami okresowy paraliż na środku pustkowii zwykle kończą się tragicznie. Kiedy masz pecha i uczulenie – dostajesz drgawek albo zaczynasz się dusić. Jak by wam to opisać... to tak jakbyście upadli na plecy z dużej wysokości. Albo jakiś tłuścioch usiadł na klatce piersiowej. Trwa to długo, a ty krztusisz się i łapczywie łykasz powietrze jak wodę. Jeden z moich znajomych Nomadów w ten sposób zginął. Niedługo przed świtem dorwał go skorpion, ból go zdezorientował i przytępił zmysły. Nawet nie wiedział, kiedy wstało słońce, a wtedy było juz za późno. W nocy jest bardzo zimno, ale to się zmienia szybciej niż jesteś w stanie wypić butelkę wody. Słońce wschodzi i przemienia powierzchnię w piekło zabijające chyba każdy żywy organizm który przegapił ostatnie ostrzerzenie pod tytułem "robi się jasno".

piątek, 13 maja 2011

Interwał II (VI)

Nie widząc większego sensu zostawać dłużej na samym środku bezludnego zadupia ruszyli w drogę kierując się wskazaniami kompasu. Czekała ich męcząca przeprawa przez kilometry piasku, mając tylko nadzieję że w końcu zauważą czerwone, migające światło Latarni, które sprowadzi ich do domu. Niepowodzenia przybiły ich i wypompowały z sił. Owszem, lubili ryzyko, ale tylko wtedy, kiedy mieli coś do zyskania. Mikel prawie cały czas coś mówił, za to Samuel milczał przez większość drogi, odpowiadając półgębkiem zatopiony w swoich myślach. Cały czas wracał do otwartego bagażnika wraku, piszac coraz to nowsze scenariusze, dochodząc do wniosku że akurat im musiał się zdażyć jeden z tych mniej przyjemnych. Na samą myśl dostawał zimnych dreszczy. Zastanawiał się teraz dlaczego uciekli.
-Co to mogło być? - Odezwał się w końcu, kopiąc jednocześnie kopczyk piasku odrobinkę wyższy od pozostałych wzbijając tuman kurzu przed sobą.
-Gówno mnie to obchodzi. Musiało być wielkie, straszne i z wielkimi zębami. Pełno tego teraz. Widziałeś te oczy? Kurwa, jeszcze jak zawarczało to aż stopami wibracje poczułem – dla niego to brzmiało ni mniej, ni więcej jak śmierć w przepastnej szczęce uzbrojonej w ogromne kły.
-Nie tylko ty... Ale może by nie podeszło?
-Podeszłoby, podeszło. Wiesz, ja nie zawsze muszę widzieć coś, żeby wyrobić sobie zdanie. To coś było cholernie niebezpieczne, pewnie głodne. A nawet jeśli nie – takiego chuja a nie mam ochoty wracać tego sprawdzić. - ułożył ręce w z lekka obelżywy sposób ukazujący długość zwisu w postaci gestu niejakiego Kozakiewicza i rzucił trzymanym przez siebie od dłuższej chwili kamieniem w resztki wysokiej lampy. Prawie trafił.
-Noo... jak błysnęło ślepiami w ciemności to myślałem że już po nas... -Samuel skrzywił się na samą myśl o tym.
-Ale żyjemy i tego się trzymajmy, okej? Ciekawe co jeszcze nas czeka – ściągnął chustę z ust i nosa, splunął w bok po czym odpalił kolejnego papierosa
Samuel musiał przyznać mu rację, mimo że nigdy tego chętnie nie robił. Najbardziej jednak na wątrobie mu leżała ta cholerna skrzynka z narzędziami, którą znaleźli w bagażniku zaraz obok zdechłego koła zapasowego. Mało spektakularny łup, ale łatwy do spieniężenia. I zawsze mile widziany.

środa, 11 maja 2011

Interwał II (V)

-Przyświeć mi tutaj – Przyklęknął i ustalił front mapy. Czytał ją dobre 10 minut zanim znalazł tunel, w którym byli jeszcze niedawno. Zaznaczył go czerwonym markerem – Zakładając że biegliśmy cały czas prosto, a tak najprawdopodobniej było, to tunel jest gdzieś tam – machnął ręką na wschód – A to znaczy że jesteśmy gdzieś... tutaj? - zdezorientowany zakreślił palcem kółko o promieniu jakichś... dwóch kilometrów. Spojrzał na zegarek – Jest pierwsza dwadzieścia, schron mamy tutaj, na północy. Żeby do niego dotrzeć potrzebujemy jakieś dwie, w porywach trzy godziny. Powinniśmy się wyrobić przed odwiedzinami słoneczka. Dawno się nie zapuszczaliśmy tak daleko. Za parę miesięcy będziemy musieli zacząć planować przynajmniej dwudniowe wycieczki...

wtorek, 10 maja 2011

Interwał II (IV)

-Chyba mamy problem, stary.
-Co? Dlaczego?
-Wiesz gdzie jesteśmy? Bo ja nie bardzo. Chyba się troszku zgubiliśmy
– Słysząc to Mike zaczął się panicznie rozglądać po horyzoncie szukając znajomego , migającego, czerwonego punktu. Zaklął paskudnie rezygnując z dalszych poszukiwań. Zamiast tego wyciągnął z kieszeni kurtki kompas, a z plecaka pogniecioną, odręcznie nakreśloną mapę. Był z niej całkiem dumny, tym bardziej że spędził dobre kilka godzin odrysowując ją z jedynego zachowanego egzemplarza w bibliotece. Miał tyle szczęścia, że siedział zalakowany w ciemnościach archiwum praktycznie nieruszany przez kilka dekad.

poniedziałek, 9 maja 2011

Interwał II (III)

-Pragmatyczny jak zawsze – uśmiechnął się i pomógł wstać Samuelowi. Tamtemu uśmiech wykwitł na twarzy jak grzyb na ścianie w wilgotnym pomieszczeniu – Co?!
-Pamiętasz jak mieliśmy po kilkanaście lat i miałeś na czole tyle syfów że kurwa mać?
-Nie pamiętałem do tej chwili. I co..? - Mruknął wyzuty zupełnie z dobrego humoru. Nie lubił wracać myślami do swojej szczeniackiej młodości. Cieszył się nawet że jest to stan jednorazowy i wybitnie przemijający.
-Wyglądasz podobnie - Samuel wybuchnął śmiechem
-Że cożeszjapierdolę! - Mike dotknął czoła i ruszył wyschnięte już drobinki piasku, które zgodnie z zasadami wszelkiego prawdopodobieństwa wpadły mu do oczu. Chwilę trwało zanim doszedł do siebie pozbywając się bólu i pyłu. Samuel w tym czasie zaczął ogarniać ich obecne położenie. Marnie to wyszło. Nie widział Latarni na horyzoncie, nie rozpoznawał otoczenia.
-Chyba mamy problem, stary.

niedziela, 8 maja 2011

Interwał II (II)

-Niesamowite są dzisiaj – mruknął w końcu
-Co jest niesamowite? - Samuel odwrócił głowę w jego stronę. Do tej pory siedząc i zajmując się swoim stanem przedzawałowym nie zwracał uwagi na kumpla. Ten tylko wyciągnął rękę w górę wskazując palcem w niebo. Sam spojrzał nad siebie i zobaczył masę gwiazd. Wypełniały całe niebo swoją obecnością, tworząc wręcz smugi światła.
-Wiesz? Nigdy tak naprawdę na nie nie zwracałem uwagi. Nie tak jak dzisiaj. Nie w ten sposób. – Mike wstał i strzepał piasek z ubrań.
-One nam nie pomogą, Mike... trzeba się zbierać do domu – westchnął ciężko - dobrze by było zdążyć przed tym cholernym wschodem. - Bawił się chwilę drobnymi kamyczkami przesypując je z dłoni do dłoni, będąc jakby nieobecny duchem.

sobota, 7 maja 2011

Interwał II (I)

Interwał II: Solarium

Biegli ile sił w nogach nie oglądając się za siebie, nie wiedząc dokładnie w którą stronę. Byle dalej od tunelu, byle dalej od tego... czegoś. Poczucie względnego bezpieczeństwa na równi z brakiem tchu kazało się im w końcu zatrzymać. Nie mieli pojęcia jak długo uciekali, nie byli pewni kierunku. Nie wiedzieli nawet czy nie są nadal ścigani. Jedyne, do czego byli w sposób absolutny przekonani, to fakt że kilka kroków więcej pozwoli im wypluć płuca, a mięśniom popękać ze zmęczenia. Padli na piasek kompletnie wycieńczeni, kaszląc i krztusząc się łykanym chciwie powietrzem. Mike zarył spoconym czołem w piasek i przewrócił się na plecy. Chwilę odpoczywał w tej pozycji mając zamknięte oczy, starając się uspokoić. Otworzył je i milczał przez dłuższą chwilę, świszcząc tylko równomiernie.
-Niesamowite są dzisiaj – mruknął w końcu
-Co jest niesamowite? - Samuel odwrócił głowę w jego stronę. Do tej pory siedząc i zajmując się swoim stanem przedzawałowym nie zwracał uwagi na kumpla. Ten tylko wyciągnął rękę w górę wskazując palcem w niebo. Sam spojrzał nad siebie i zobaczył masę gwiazd. Wypełniały całe niebo swoją obecnością, tworząc wręcz smugi światła.

piątek, 6 maja 2011

Interwał I (XII)

Była tam teczka wypchana po brzegi jakimiś kolorowymi, prostokątnymi papierami. Ale to nie o te śmieci mi chodziło, tylko o pojemnik wypełniony fiolkami nasion. Zachowanych, nie skażonych roślin, gotowych tylko by je zasadzić i odrodzić Zieleń na świecie. No, może nie na powierzchni, ale we wnętrzach schronów na pewno. I, prócz tego trochę wiekowych świecidełek, które można łatwo opchnąć za grubą kasę. Słowem: łup najwyższej klasy. Samuel podejrzewał, że ci ludzie z wraku chcieli za to sobie wykupić miejsce w schronie typu A, przeznaczonego dla najważniejszych i najbogatszych. Problem polegał na tym, że zwykle w takich sytuacjach coś koniecznie musi się spierniczyć. Niestety, ta nie była wyjątkiem. Ledwo Sam wyciągnął pojemnik z nasionami kiedy dotychczasową ciszę przerywaną jedynie przez nich samych przeszyło zastygające krew w żyłach, wściekłe warczenie. Kiedy byli zajęci dochodzeniem do siebie, coś na kształt przerośniętej wypadkowej wilka i niedźwiedzia postanowiło złożyć im niezapowiedzianą wizytę. Mając zresztą całkiem nieprzyjemne zamiary wobec Łowców. Kiedy tylko Samuel odwrócił się zaskoczony w stronę zwierzęcia – rzuciło się na niego. Przytomnie zasłonił się tym co miał w rękach, dzięki czemu wielkie kły nie zatopiły się w jego ciele, tylko w pojemniku. Fiolki z nasionami popękały z brzękiem, a ostre kawałki szkła wpadły do pyska potwora, raniąc go boleśnie. To tylko to rozwścieczyło, ale Mikel, nadal trzymając Badyla w rękach, użył go. Zwierzę padło nieprzytomne, mając praktycznie roztrzaskaną czaszkę. Ale żyło i oddychało, co było jeszcze bardziej zatrważające. Mało tego, Łowcy chwilę później usłyszeli ruch we głębi tunelu. Mogło to oznaczać tylko jedno – więcej wilków. Nie mieli wyjścia – musieli uciekać, porzucając znaczną część łupów. Zwineli się najszybciej jak mogli, zabierając tylko latarki i rzeczy, które mogli szybko wrzucić do kieszeni. I często oglądali się za siebie.

środa, 4 maja 2011

Interwał I (XI)

-Co było w bagażniku? - znajomy blondynek, widocznie zniecierpliwiony, nie bacząc na poprzednie doświadczenia wyrwał się z pytaniem które tłukło mu się po głowie od dłuższego czasu. Musiał się dowiedzieć, bo najwidoczniej nie dałoby mu to spokoju przez resztę dnia.
-Proszę?
-Co było w bagażniku? - dzieciak wbił się przenikliwym wzrokiem w dziadka z siłą młota pneumatycznego. Przejęty, nieświadomie miażdżył żelaznym uściskiem zawartość swojego plecaka, który miał przyciśnięty do brzucha.
-Ah, prawdziwe skarby, które zagwarantowałyby im dostatnie życie przez długie miesiące – roześmiał się serdecznie. I zaczął wstawać w oczywistym celu zakończenia dzisiejszej sesji opowiadań.
-Czyli co?
-Skarby. No, na dzisiaj kończymy. Resztę opowiem wam jutro. W chce mi się pić i muszę iść do kantyny.
-Czyli nie wie pan?- nie dawał za wygraną.
-No co za uparty gówniarz. Pewnie że wiem. - Oburzenie które wyrażała twarz starca było równie prawdziwe jak szansa na dostanie obiecanej setki dziewic po ekspresyjnej zabawie z kilogramem plastiku na zatłoczonej stacji metra. Znaczy – jak się postarasz to uwierzysz.
-No to niech pan powie.
-W gardle mi zaschło
– skrzywił się, drapiąc jednocześnie za uchem
-Mam przy sobie butelkę wody – spojrzał do wnętrza plecaka i zaczął w nim energicznie grzebać.
-I zgłodniałem?
-Mama zrobiła mi kanapki. I dlaczego powiedział pan „zagwarantowałoby”? Przecież wychodzi na to, że już to mieli w rękach...
- chłopiec pogrążył się w myślach kiwając się to w przód, to w tył.
-Jak ci na imię, młody człowieku?
-Adam
-Podobasz mi się, Adam. Przypominasz mi mnie w twoim wieku. Dobrze więc, daj to żarło i jedziemy dalej. Użyłem tego słowa nieprzypadkowo, ale do tego dojdziemy za chwilę. Znaleźli rzeczy, których bali się wziąć ze sobą do domu przez swoją wartość. Za takie fanty ludzie się zabijali.

wtorek, 3 maja 2011

Interwał I (X)

Robili to nie po raz pierwszy, więc nie spodziewali się żyły złota. Ale nie można też powiedzieć, że nie wiązali z tym przeżartym rdzą bagażnikiem żadnych nadziei. Tak czy inaczej... nie mogli być przygotowani na to, co tam znaleźli. Trafili w dziesiątkę, jak to się kiedyś mówiło. Po otwarciu ich oczom ukazały się skarby, o których nie śmieli nawet śnić. Kiedy szok minął, przepełniła ich euforyczna radość. Nie co dzień trafia się bowiem na rzeczy, które oni przez absolutny przypadek podparty upartą wytrwałością znaleźli. Mike aż musiał zapalić następnego papierosa żeby uspokoić myśli i drżenie rąk. Oślepieni blaskiem tych cudów patrzyli i wyobrażali sobie co zrobią po tym, jak to doniosą do K-4, bo taki numer nosił ich Schron. Wasz, mimo że go nazywacie Baszta przez wieżę strażniczą której nie ma żadna inna krypta, też ma swój numer, C-11. Tak naprawdę nie wiadomo ile ich jest rozsianych po świecie. Jedne pustoszeją i przestają istnieć, inne dopiero są odkrywane przez zwiadowców Nomadów. Schrony różnią się od siebie, w zależności od pierwszej litery oznaczenia. Tak przynajmniej myślę. Byłem kiedyś w F-6 i...

poniedziałek, 2 maja 2011

Interwał I (IX)

Westchnęli cicho, wyobrażając sobie co musieli czuć ci ludzie. W końcu uwagę Samuela przykuł tył wraku, a konkretnie bagażnik. Sekundę później znalazł się przy nim, kombinując jak koń pod górę nożem przy zamku. - Mike, pozwól tutaj z naszym przyjacielem Badylem... - Mikel nieśpiesznie podszedł do swojego plecaka, zostawionego kilka metrów dalej pod betonową ścianą tunelu i chwilę przy nim grzebał. Wrócił z grubym, spłaszczonym z jednej strony przez znajomego kowala, prawie metrowej długości prętem zbrojeniowym i prawie bez wysiłku wyważył nim drzwi bagażnika. Przeżarta rdzą blacha chrupnęła nieprzyjemnie wyrażając swój ostatni bunt przeciwko bezzasadnej przemocy.
-Sezamie, otwórz się.

niedziela, 1 maja 2011

Interwał I (VIII)

Po tych słowach trybiki w umyśle Mikela dopasowały się do mechanizmu i wyprodukowały niezbyt przyjemną myśl. Bardzo nieprzyjemną, prawdę mówiąc.
-Sam, właśnie sobie coś uświadomiłem – oparł się o maskę ex-samochodu i nerwowo przeszukiwał kieszenie kurtki.
-Schowałeś je w prawej kieszeni. No?
-Oni tam jeszcze żyli
– Wyciągnął metalową papierośnicę, wydłubał z niej zawartość (sztuk jeden) i wsadził sobie do ust. I znowu zaczął oklepywać ubranie.
-Tylna, spodnie. Co? Kiedy? - I Mike i Samuel mieli podobny problem. Zapamiętywali masę nieistotnych drobiazgów, szczegółów, ale nigdy dotyczących siebie samych. Zwykle więc pamiętali za siebie nawzajem. Działało od kilku lat i działać najprawdopodobniej jeszcze przez dłuższy czas powinno.
-Po tym jak ich przysypało – odpalił papierosa wiekowym Zippo na benzynę i głęboko się zaciągnął - Byli uwięzieni w tym wraku. Teraz dopiero zrozumiałem. Zadrapania od wewnątrz. Masa pustych opakowań. Wgniecenia drzwi od środka. Kurwa mać. I jeszcze coś. - Mikel aż się skrzywił
-No wykrztuś to w końcu. - Samuel odpędził wkurzający go dym machaniem dłoni. Nigdy nie był w stanie zrozumieć dlaczego jego przyjaciel „pali to gówno”. Ale tolerował.
-Gówniarz żył najdłużej. - wymownie skinął głową w kierunku tylnych foteli.
-Co? Skąd wiesz?
-Noga starego była na tylnym fotelu. Od początku wydawało mi się to dziwne, ale nie wiedziałem dlaczego.
-Ja pierdolę. Zeżarł własnych
... - Mike w odpowiedzi tylko kiwnął głową.