Not really familiar with polish? Try >> ENGLISH VERSION << of this site :)

Nowe fragmenty 2 razy w tygodniu

Tych, którzy nie lubią się rozdrabniać, zapraszam na strony zawierające wszystko, co zamieściłem do tej pory (nie liczac biegunek werbalnych). Aktualizacja średnio co tydzień.

niedziela, 22 maja 2011

Interwał II (XII)

Z wyraźnym wahaniem uchylili drzwi, starając się ostrożnie zajrzeć do środka. We wnętrzu panowała kompletna ciemność, rozrzedzana jedynie światłem dostającym się przez utworzoną szparę. Ich przezorność miała uzasadnienie. Gabaryty tych drzwi sprawiały, że mogły zostać otworzone tylko przez człowieka. I bez znaczenia czy stało się to przed chwilą czy pięćdziesiąt lat temu – mogli sporo ryzykować wchodząc ot tak. Coś tam mogło wejść, szukając tak jak oni schronienia. Albo, co gorsza, ktoś. Zaszczute zwierzęta będące w swojej kryjówce bywały niebezpieczne. Ludzie bywali bezpieczni.
-Jebać to – Zwyczajowo te słowa i zachowanie powinny należeć do Mikela, jednak ten stał jakieś pół metra dalej niż przed momentem, zaskoczony i odepchnięty na bok. Zszokowany patrzył tylko jak Samuel przyświecając sobie latarką ręczną wpycha bark między beton a stal i, używając całego ciała, otwiera drzwi na tyle, by można było wejść do środka. A potem, olewając cały zdrowy rozsądek, wsuwa się cały.
- Oookay? - Mikel obiecał sobie, że wymyśli coś mądrzejszego. Ale za chwilę. Teraz był zajęty kręceniem głową z niedowierzania i robieniu tej samej głupoty o jego przyjaciel. W momencie, kiedy wszedł do środka, wszystkie jego wątpliwości wyparowały jak pot i łzy na tym cholernym słońcu. Różnica temperatur była ogromna. Wnętrze bunkra było orzeźwiająco chłodne i wilgotne, mimo że lekko zatęchłe i trącące kanałami. Mikel uznał, że do tego da się przyzwyczaić – Dobra, jeżeli coś ma mnie zeżreć, to tylko tutaj. Ja się stąd nigdzie nie ruszam – swoje słowa zaakcentował rzuceniem plecaka pod ścianę i, dosłownym, przyklejeniu się do ściany. Dopiero wtedy doszło do niego, jak bardzo przepocone są rzeczy, które miał na sobie. Zaczął przypuszczać nawet, że można je zacząć najzwyczajniej w świecie wyżymać.
Mniej więcej w tym czasie Samuel rozglądał się po pomieszczeniu. Specjalnie dużo do oglądania nie było – gładkie, betonowe ściany ograniczały półkolistą przestrzeń o promieniu jakichś trzech, może czterech metrów. Sufit w najwyższym miejscu nie mógł mieć więcej jak trzy metry. Nie było żadnych okienek czy lamp. Kompletna ciemnia. Na samym środku znajdował się żeliwny, wyglądający na ciężkiego do ruszenia, okrągły właz do kanałów.
Zrzucili z siebie przepocone rzeczy, zostając w samych spodniach i butach. Skóra na ich plecach była czerwona, nagrzana od słońca piekącego ich tyłki jeszcze chwilę temu, a jednocześnie spierzchnięta od wilgoci ubrań. Mokre od potu kurtki, t-shirty i chusty rzucone zostały na jedną kupkę pod ścianą, a przyjaciele wzięli się do łagodzenia oparzeń. Nazywając to wprost, przykleili się do betonowych ścian bunkra, chłonąc ciałem chłód. W duchu dziękowali losowi, że nikt tego nie widział. Zdawali sobie sprawę, że wyglądało to co najmniej dziwnie. Gdy poczuli ulgę, Mikel wyciągnął dużą, plastikową butelkę pełną wody i wypił większość. Resztę wylał sobie na głowę, przy okazji przemywając twarz ręką.
-Nie powinno się tak pić, Mikel. Możesz dostać szoku albo w najlepszym wypadku zaraz pójdziesz się odlać – wyciągnął swoją manierkę i wziął kilka drobnych łyków. Po tym umył twarz i ręce, ostrożnie dawkując wodę. Stoją już, podszedł do ściany i podniósł rzeczy, kierując się ewidentnie na zewnątrz
-Mhm- odpowiedział przełykając ostatnią odrobinę wody, która zachowała się w butelce – co robisz?
-To musi wyschnąć, nie? Jak wyrzucę ciuchy na zewnątrz to w ciągu kwadransa będą jak pieprz.
-Albo pył – mruknął pod nosem Mikel – Myślę że przyda nam się tutaj więcej światła – Podładował reflektor i podstawił go do ściany. W ten sposób jako tako rozświetlił cały bunkier. Było to więcej niż półmrok, ale nijak nie dałoby się powiedzieć, że jest jasno. Sam zdążył już wrócić do środka, przymykając troszkę drzwi bunkra, wcześniej rozrzucając ubrania na piasek blisko słońca, ale jednak nadal w cieniu przedsionka.
-No, to mamy trochę czasu zanim to dziadostwo dojdzie - Stanął dwa metry przed Mikiem i spojrzał na niego dziwnie przejmująco - Nie ruszaj się.
-Dlaczego?
- Nawet nie waż się drgnąć. Zaraz za tobą jest jest największy pająk jakiego w życiu widziałem
-Sam? Co ty robisz? - Mikel siedział jak sparaliżowany. Miał wrażenie, że zaraz mu serce też przestanie bić.
-Ani... drgnij... - Poruszając się najciszej i najwolniej jak potrafił, zgięty wpół, przeszedł za przyjaciela – Kurrrwa mać! - rzucił w "panice" i z dziką radością dźgnął go lekko zaostrzonym patykiem prosto w gołą skórę talii.
-Aaaaaaaa!!!! - Mikel z wrzaskiem rzucił się do przodu, lądują kawałek dalej na twarzy. Chwilę zajęło nim odważył się podnieść na rękach i usiąść.
-To za to, że nie nakręciłeś zegarka – Dał mu jeszcze otwartą dłonią przez łeb. Nie mocno, ale odczuwalnie.
-Dupek – fuknął na przyjaciela rozmasowując łokieć, którym ze strachu przywalił w betonową podłogę. Odwrócił się i nie odzywał przez dłuższą chwilę – Zabiję cię kiedyś
-Już dzisiaj próbowałeś. No, już, nie bocz się. Jesteś głodny? - Samuel grzebał w plecaku sprawdzając co mieli.
-Nie. Za to mi się pęcherz odezwał przez ciebie – Zrobił minę smutnego szczeniaczka. I przeciągnął tak, się aż mu w kręgosłupie strzeliło.
- To co robimy?
Praktycznie jednocześnie spojrzeli na właz kanałów, wpadli na pomysł, i spojrzeli na siebie z dzikim uśmiechem. Już wiedzieli, co będą robić i, przynajmniej w tym przypadku, nie musieli używać słów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz