Not really familiar with polish? Try >> ENGLISH VERSION << of this site :)

Nowe fragmenty 2 razy w tygodniu

Tych, którzy nie lubią się rozdrabniać, zapraszam na strony zawierające wszystko, co zamieściłem do tej pory (nie liczac biegunek werbalnych). Aktualizacja średnio co tydzień.

piątek, 1 lipca 2011

Interwał III (XII)

Nikt nie zadawał pytań o nowych ludzi, którzy pojawili się nagle i znikąd. Mikel i Samuel czuli na sobie kilka uwaznych spojrzeń (w szczególności dzieci), ale nie wyczuwali wrogości. Z jakiegoś powodu każdy, kto zauważył przy nich Nikolaia i Davida może nie dażył ich sympatią, ale z pewnością ich akceptował.
W pewnym momencie za rogu budynku wyszło sześć osób, różnej płci. Od reszty różnili się tym, że posiadali broń. Mikel wyliczył cztery kusze, dwa karabiny i sześć sztuk broni krótkiej, przytroczonej do prawej nogi każdego z nich.
-Najemnicy? - odwrócił głowę w stronę Nikolaia. Nim ten zdążył otworzyć usta w odpowiedzi, ta nieoczekiwanie przyszła ze strony, po której stał David.
-Igor, Mat, Anka, Nina, Peter, Mikel. Bronią nas przed chodzacym i biegającym syfem, ale nie, nie są najemnikami. Są częścią tej Karawany od wielu lat – Mikel odwócił się zaskoczony. Do tej pory tylko stał delikatnie się uśmiechjąc i przysłuchiwał się rozmowom Łowców i Nikolaia. Tym razem jego głos nie był szorstki, przeciwnie, był bardzo ciepły i głęboki. Nie miał niemal nic wspólnego z tonem, który Mikel usłyszał przy pierwszym spotkaniu w piwnicy – Każdy z nas tutaj ma jakieś swoje zadanie wiążące się z tym co potrafi i tym, co jeszcze może. Jedni gotują, inni noszą, jeszcze inni strzelają kiedy muszą. Proste, logiczne i bardzo skuteczne – mrugnął. W międzyczasie grupka stanęła jakieś dwa metry od nich – Co jest? - David zwrócił się ochroniarzy.
-Luźno i spokojnie. Chyba wszystko gotowe, a z tego co się rozglądaliśmy po okolicy można wnioskować że będziemy mieli spokój – Dziewczyna z kuszą roześmiała się – Przedstawisz nas?
-To są Samuel i Mikel. Są z łysym. Chłopcy, Nina – Uśmiechnął się, słysząc protest Nikolaia.
-Domyśliliśmy się. Inaczej by leżeli nadal w piwnicy z nożem w bebechach. Miło was poznać – Wyciągnęła rękę. Pierwszy przywitał się Sam, później Mikel, któremu też udzielił się uśmiech.
-Dobra, reszta później. Wszyscy są? - David splótł ręce na piersiach.
-Tom na chwilę gdzieś zniknął, ale poszedł się tylko odlać i zaraz wrócił. Inna rzecz, że prawie spowodował zawał serca matki swoim zniknięciem – Oparła się o jednego ze swoich towarzyszy
-Zawsze to robi, nie wiem czym tak Marta byłą zaskoczona – Wzruszył ramionami – Niko, pójdziesz z nimi czy zostaniesz ze swoimi chłopakami?
-Poradzą sobie. Myślę żę wszystko gotowe – Poklepał Mikela po ramieniu i podniósł z piasku swój plecak.
Karawany mają luźną strukturę społeczną. Nomadzi uważają się za wolnych i niezależnych więc nie lubią oddawać władzy w jedne ręce, a nawet w kilka rąk. Władza była kolektywna – cała Karawana siadała w jednym miejscu i myślała nad kolejnymi krokami i celami. Nikt nie miał prawa mieć dużo więcej od innych. Była to kontrolowana komuna respektująca własność, rodzina bez więzów krwi, działająca sprzeczność. Tak naprawdę jednyną, niezmienną zasadą było "Nikogo nie zostawiamy". W społeczeństwie, w grupie, znajdzie się czasem ktoś, kto ma większy autorytet od innych. Nie jest ważny powód – może mieć miły głos, może zwykle mówić z sensem, ludzie tego człowieka po prostu lubią lub sprał wystarczającą ilość gęb nie narażając się reszcie. Wśród Nomadów zdażało się to żadko, ale zdażało. Przykładem takiego nieformalnego przywódcy był właśnie David. Nikt nie powiedział głośno, że to on rządzi, nikt go nie wybrał, nie było głosowań i sprzeciwu. Ale kazdy liczył się z jego zdaniem i doceniał trafność nie tyle decyzji, co sugestii dalszych działań.
Rozejrzał się wokół, pobieżnie ogarniając czy wszystko i wszyscy znajdują się mniej więcej na swoim miejscu. Na każdej osobie czy przedmiocie zawiesił wzrok drobną chwilę, aż w końcu spojrzenia jego i Mikela spotkały się. Uśmiechnął się nieznacznie kiwając głową i zasłonił twarz chustą. Z burzy nie zostało ani śladu, a światło gwiazd i księżyca dochodzacego niemal do pełni dawały doskonałą widoczność. Wszystkie lampy i latarki zostały zgaszone już jakiś czas temu, by każde oko miało szansę przyzwyczaić się do nocy. Nomadzi kręcili się już niespokojnie, czekając na sygnał.
-Ruszamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz